Brudna woda płynęła rynsztokiem wyślizgując kocie łby resztką mydlin. Dziewczyna powtórnie napełniła balię ukropem i pochyliła się nad tarą. Prała sztuki męskiej bielizny. Kostka szarego mydła uderzała raz po raz w kalesony z trokami i podkoszulki z wyhaftowanym inicjałem właściciela. Wiedziała kto nim był. Wiedziała nazbyt dokładnie… Po twarzy płynęły jej powoli gęste krople potu i żwawe, lżejsze krople łez – codziennych towarzyszek jej niedoli, a ze spierzchniętych warg odrywał się przerywany łkaniem szept „olaboga, olaboga…”.
Spod nóg dziewczyny czmychnął spasiony szczur niosący w pysku zagryzionego kota. Brudne niebo kropiło drobnym deszczem. Mydliny płynęły rynsztokiem i wyślizgiwały bruk.