Starożytni Grecy koloryzowali rzeczywistość. Dosłownie i w przenośni. Mało kto wie, że swoje piękne rzeźby – posąg ludzi i bóstw – pokrywali krzykliwymi kolorami. Na szczęście farba dawno się złuszczyła i do naszych czasów dotarło ich marmurowe piękno, które zwykliśmy nazywać klasycznym. W swoich mitach z kolei Grecy przedstawiali syreny jako cudowne półkobiety z rybim ogonem, wodzące na pokuszenie żeglarzy niezwykłym śpiewem. Zwierzęta, które dały początek tym legendarnym stworom, nie są ani urodziwe, ani obdarzone pięknym głosem. Manaty, zwane syrenami, to może najbrzydsze z wodnych ssaków. Żyją m.in. u afrykańskich wybrzeży Atlantyku. Manat składa się z obłego kloca tułowia zakończonego z jednej strony małymi oczami i pyskiem buldoga, z drugiej zaś, szerokim, łopatowatym ogonem; do tego dwa kikuty płetw. Waży toto pół tony i, na dobrą sprawę bardziej kojarzy się z krową niż syreną (pasą się stadami, jedzą wodorosty, syte leżą w płytkich zatoczkach przeżuwając pokarm i porykując). Ich skóra jest porośnięta rzadką szczeciną, „zarost” jest bujniejszy na pysku. Nigdy nie wypływają daleko od brzegu, mają bardzo słaby wzrok, pod wodą wytrzymują najwyżej kwadrans. Dlaczego właśnie one aż tak poruszyły wyobraźnię, nawet Homera. Jak wszystkie ssaki karmią swe dzieci mlekiem. Samice manata mają gruczoły mleczne umieszczone wysoko na piersi, a nie na brzuchu jak u większości ssaków – poza człowiekiem. Podczas karmienia matka wynurza się z wody i podsuwa swojemu dziecku wypiętą pierś, przygarniając je płetwowatymi łapami. Wtedy z daleka przypomina karmiącą kobietę, a wygłodzona wyobraźnia starożytnych żeglarzy, tęskniących za domami, żonami i dziećmi, mogła płatać przeróżne figle…