U państwa Paskudzkich – Zofii i Henryka gościłem 9 lutego. Pani Zosia posiada bogaty zbiór archiwaliów, związanych z Orlętami – zbiera prasowe wycinki, programy meczowe. Ma nawet teksty kibicowskich przyśpiewek czy okolicznościowych okrzyków z czasów, gdy po 2000 r. funkcjonował przy Warszawskiej oficjalny Klub Kibica. Pana Henryka – byłego sędziego – można spotkać prawie na każdym domowym meczu radzyniaków.

Pochodzę z Paskud, tam też grałem w piłkę – rozpoczyna opowieść pan Henryk – Do Radzynia przyjeżdżało się na kawalerkę

-Mieszkamy w Radzyniu od 1980 r. – dodaje pani Zofia. – Rodzice kupili dom w miejscu, gdzie jest teraz PZU. Do męża przychodzili koledzy, ja byłam na drugiej zmianie. Przed meczem zawsze sobie u nas posiedzieli. Czasem i flaszeczkę wypili, jak trzeba było. Przedmecz odbywał się u nas.

Mąż pracował w SPB, szli koledzy, to zawsze zachodzili do pana Henia.

Henryk: Do Radzynia chodziłem do zawodówki, na mecze dojeżdżałem nawet rowerem. Zimą mieszkało się na stancji albo w internacie.

Pamiętam świetnie wyszkolonego technicznie Włodka Andrzejewskiego. Każdy był dumny, że mamy takiego zawodnika

 

Zofia: ojciec miał dużo pracy, po niedzieli – po każdym meczu. Zawsze w poniedziałek miał kupę tego sprzątania. Kierownikiem obiektu był Zenek Biernacki. Porządkowym był też Mieczysław Adamski. Ja też pracowałam na stadionie. Teściowie z Paskud przenieśli się na Warszawską (w 1982 ) – najpierw teściowa, bo miała chałupnictwo. Teść rok później. Załatwili mu pracę na stadionie. 

Henryk: Pół domu było Kurendów, pół – Barszczewicza. Od tego ostatniego rodzice kupili te pół „bliźniaka”.

Zofia: Teściowa prała najpierw ciuchy. Ja przeszłam na wychowawczy (najstarszy syn urodził się w ’84). Dziadek mówi tak: siedzisz w domu, pieniądze by ci się przydały, to może byś zaczęła to prać. I zaczęłam prać te stroje. Mam nawet zachowany PIT.

Prałam to do 2000 r., dopóki nie przejęła tego mleczarnia. Miała już swoją pralnię. Wcześniej, te rzeczy do prania przynosił mi albo ojciec albo pracownik klubu, Marian Wieczorek. Było trochę tej pracy. Wróciłam po tym wychowawczym, ale człowiek się przyzwyczaił i prał. Stroje bywały bardzo brudne. Wymyć je z tego błota – pracy było naprawdę dużo. Pieniądze były, jakie były. Ale prało się z przyjemnością. 

Ich syn – Jacek został sędzią piłkarskim.

Pan Henryk zrobił kurs sędziowski. Pamięta autobusowe dojazdy na mecze, np. do Leśnej Podlaskiej, Kolembród, Łomaz. W Radzyniu był kurs na sędziego. Egzamin był w Białej Podlaskiej. 

Zofia: u nas w domu bez przerwy rozmawiało się o piłce. Nie było innego tematu. Dwóch synów i małżonek byli sędziami. Po meczach często komentowali swoje decyzje – tu źle zrobił, za dużo pokazanych kartek, a coś tam. Nieraz nie musiałam być na meczu, żeby wszystko wiedzieć. 

Mężczyźni z gwizdkiem

Synowie byli wychowankami Orląt. Jacek miał problem ze ścięgnem Achillesa, nie bardzo mógł kontynuować grę. Podczas studiów w Białej, zobaczył na słupie ogłoszenie o kursie sędziowskim. Poszedł i zrobił. 

Drugi syn – Przemek zrobił kurs później, Jacek go wciągnął. Nie zaszli daleko, Jacek – do IV ligi, Przemek – niższe poziomy.

Na niższych szczeblach ludzie często ubliżają sędziemu, zwłaszcza gdy przegrywają. „Sędzia kalosz!”. Jacek sędziował mecz jako główny, jego kolegę – liniowego – zaatakowali fizycznie. Rzucili w niego butelką, a ona tak się odbiła, że i Jacek dostał. Później cała procedura dochodzeniowa, nic przyjemnego. Ale syn lubi sędziować i dalej się w to bawi. 

Na meczach lubiłam sam doping, kibicowanie, emocje widzów. Pamiętam jak na mecze chodził  Marek Fręchowicz z Wieśką. Jaka jego żona jest kibicem – komentowała równo z facetami. 

10.11. 2007 r., mecz pracowników Orląt. Część na boisku, pozostali – prowadzący zorganizowany doping

Działo się w mleczarni

Nie jestem radzynianką,  nigdy nie planowałam być w Radzyniu. To los mnie tu rzucił. Chodziłam do szkoły mleczarskiej w Piaskach. Kończyliśmy 2. klasę. To była 2-letnia zawodówka. Później skończyłam technikum zaoczne. Rozeszła się wieść, że w Radzyniu powstaje wielki zakład. Najpierw złożyliśmy podania – ja do Łukowa, bo mieszkałam pod Stoczkiem Łukowskim i do Radzynia. Przyjechał kadrowy z mleczarni. Zachęcił nas wszystkich. Dużo osób wtedy przyszło. Ale do emerytury wytrwałyśmy tylko dwie. Jak odchodziłyśmy w 2018 r. było nas dwie, które wtedy zaczynały pracę. To była praca świątek, piątek i niedziela. Boże Narodzenie, Wielkanoc.

Pracowałam w mleczarni (od 17 roku życia) i pracowali sportowcy. Był kiedyś taki piłkarz Piorun. Wieśka  jeździła wózkiem przy pakowaniu – no weź zrób szybciej, jak oni sobie chodzą i chodzą.  Ciągle ich ganiała. Któregoś razu ten Piorun nie wytrzymał – tak ją sklął, puścił jej taką wiązankę, to chodziła i chyba z pół dnia wyła. Ona ich ganiała, a oni kablowali do Skomry.

Jesteśmy na konfekcji. Siedzę z takim Kaczorowskim z Parczewa. Zbieramy porcje sera do pudełek. Jedna strona jest moja, jedna – jego, a w środku lecą kawałki, które nie mają wymiaru. Ja zbieram swoje, a on w tym czasie ma wolne, bo siedzi. Środkiem też lecą sery – więc na przemian zbieram swoje i tamte. A nie wiadomo skąd wziął się Skomra. Kartony układamy na paletę, a  prezes stanął za paletą i stoi. Obserwuje. Mnie to ręce chodziły, bo ja jestem z tych szybszych. Dawałam radę na dwa pudełka. Jak przyszła kolejka Kaczorowskiego (który widział prezesa),  układał tylko w jedno, swoje pudełko. A potem znowu ja na dwa. Skomra siedzi i nic się nie odezwał, on był taki cichy lis. Ale potem poszedł do brygadzisty, Leszka z pytaniem: „czego on siedzi?!”. Kobieta pracuje na dwie taśmy, a on siedzi. Bo myśmy siedzieli, siedząca praca była. 

Leszek zrobił zebranie z piłkarzami. Dostało się i jemu. A piłkarze, bo tam był m.in. Stężała, Sitkowski. I mówili: aleś ty głupi! I teraz co będzie? Że my nic nie robimy! Trza chociaż było udawać przy nim. że pracujesz! Bo później powiedzą, że my nic nie robimy” . Za Bajki to się skończyło.

*

Zawsze siadali na trybunie pod budką spikerską.

Zofia: Chodziłam z sąsiadką, Baśką. Umawiałyśmy się na mecze. Wtedy siadałyśmy bliżej.  Moim ulubionym zawodnikiem był Pliszka. 

Henryk: lubiłem patrzeć na grę Włodka Andrzejewskiego, Waldka Pawliny, Włodka Bieńka, Ryśka Wrzeszcza [mieszka w Gardzienicach za Piaskami]. Zbyszek Ochnio pracował ze mną w SPB. Właśnie z tej firmy był autobus, organizowany na wyjazdowe mecze. Ogarniał to Stanisław Szram. Pamiętam wyjazdy na I-ligowy Motor.

Mąż wracał kiedyś swoim autem z meczu w Zamościu. Pierwszy, przed nim  jechał własnym autem Skomra. Jechali za szybko, on pokazał immunitet i go puścili, a Henryk musiał zapłacić (śmiech).

Na mecze systematycznie chodziła siostra Henryka. Wtedy dużo kobiet nie bywało na stadionie. A ona na meczu z Pawłem zawsze była.

Na 100-lecie

Henryk: przeżyliśmy wiele emocji, związanych z samymi meczami. Pamiętam wyjazd do Kraśnika. Zatrzymaliśmy się za potrzebą i gdzieś złapałem kleszcza. Na stadionie mówię do szwagra: masz nóż? dawaj! I była operacja (śmiech)

Zofia: Dla Radzynia III liga to prestiż. Dla mężczyzn to była zawsze rozrywka.