Rozdział IX
Zgodnie z zapowiedzią w pierwszą niedzielę października 1791 roku Michał Kossakowski przybył do Nemieży. Tym razem jednak nie pojawił się karetą, tylko przyjechał konno. Gdy tylko pojawił się przy drewnianej bramie ogrodzenia Sękowiczów, wyszła mu na spotkanie Azeja, która była już zupełnie zdrowa po ostatnim zajściu w lesie. Uśmiechnięta, zbliżyła się do Michała, który lekko skłonił się przed nią.
-Dzisiaj jestem bez karety, bo taka ładna pogoda, że szkoda byłoby jechać powozem.
-Ładne waszmość masz konie – rzekła Azeja i z zachwytem spojrzała na konie, które były własnością Michała.
-Mój jest tylko jeden – rzekł Kossakowski i pogłaskał konia, na którym przyjechał.
-To ten drugi pewnie jest księdza biskupa, znaczy się stryja waszmość pana?
-Nie jest stryja, ale też nie jest mój.
-Skoro nie jest twój panie, to czyj jest?
-Ten drugi jest twój pani! – oznajmił Michał i uśmiechnął się do Azeji. Ta nie rozumiejąc o co chodzi, spojrzała na drugiego, nieco niższego konia i odparła.
-Ja niestety nie mam konia.
-Od teraz ten koń jest twój pani.
-Jak to mój? – zapytała wyraźnie zaskoczona i zbliżyła się do konia, którego delikatnie pogłaskała po pysku.
-Przyjmij go pani i zaręczam, że jest spokojny.
-Ale ja nie mogę go przyjąć – odparła Azeja, chociaż od razu pomyślała sobie, że wreszcie będzie miała swojego konia.
-Jeżeli nie chcesz go pani przyjąć, to weź go na przechowanie, a za pół roku zobaczymy – zaproponował Michał.
-Nikt mi dotąd niczego wielkiego nie ofiarował, nawet ojciec, a ty panie chcesz mi dać konia? – Po chwili jednak zdecydowania dodała. – Nie mogę go przyjąć, nawet na przechowanie.
-Ale to jest mój prezent na twoje urodziny. A z tego co pamiętam, to właśnie w październiku masz pani urodziny. I zapowiadam, że nie ustąpię.
-Urodziny mam za trzy dni, ale nigdy nie myślałam, że dostanę kiedyś konia! – oznajmiła Azeja i przełykając ślinę, uśmiechnęła się do Michała. – To trochę za duży prezent.
-Wolałabyś pani kucyka?
-Nie, ale nie mogę go przyjąć.
-To weź go pani na przechowanie i nie daj się prosić.
-No dobrze, ale tylko na przechowanie.
-Może być – rzekł z uśmiechem Michał.
-Bardzo ci panie dziękuję – i skłoniła się przed Michałem. – Bardzo dziękuję – powtórzyła Azeja i nieśmiało zapytała. – A jak się zowie?
-Nazwałem ją Abaza.
-Podoba mi się Abaza. Dziękuję raz jeszcze. – Tu zamyśliła się na chwilę, po czym dodała. – Tak się cieszę, że nawet bym cię panie pocałowała w policzek, ale boję się, że pani matka zobaczy. A wtedy dopiero bym się nasłuchała. Pewnie panie zgłodniałeś. Chodźmy na obiad.
-Chętnie coś zjem – odparł Michał. – Prowadź pani Abazę, niech się do ciebie przyzwyczaja – zaproponował Michał i podał lejce Azeji. Ta zaś powoli prowadziła Abazę na podwórze, gdzie przywiązała ją do stojącej opodal obórki niewielkiej śliwki. Po chwili to samo zrobił ze swoim koniem Michał i wolnym krokiem szedł do domu Sękowiczów. Gdy Azeja uchyliła drzwi, Kossakowski wszedł do środka budynku i w największej izbie dostrzegł matkę Azeji, która lekko się skłoniła.
-Witaj panie i usiądź do stołu, bo dziś to Azeja ugotowała obiad. Wprawdzie musi się jeszcze trochę nauczyć, ale już tak gotuje, że mogłaby już iść za mąż.
-Pani matko ja za trzy dni dopiero skończę siedemnaście lat
-Dopiero. Ja w twoim wieku urodziłam już Janusza.
-Ja jeszcze mam czas na rodzenie – odparła Azeja i uśmiechnęła się do Michała.
-Za tydzień przyjedzie twój ojciec, to na pewne upatrzy ci męża.
-A kim pani jest twój mąż? – zwrócił się Michał z zapytaniem do matki Azeji.
-Mój małżonek służy w milicji księcia Radziwiłła w Nieświeżu i co dwa miesiące przyjeżdża do nas w odwiedziny – odparła z dumą Sękowiczowa. Tu spojrzała na Michała i gwałtownie przemówiła do córki.
-Nasz gość pewnie jest głodny, a ty zamiast podawać obiad to tylko mówisz o ożenku.
-Nie ja, tylko to ty pani matko cały czas to powtarzasz – odparła Azeja i postawiła na środku stołu naczynie z zupą. Następnie podała Michałowi drewnianą łyżkę. – Ty panie pewnie nie jadasz zupy z jednego garnka, tak jak to my jadamy?
-Czasami jadam – odparł Michał i zaczął powoli jeść zupę. Po chwili przy stole zasiadła Sękowiczowa i zawahawszy się na chwilę, spróbowała zupy.
-Przesoliłaś Azejo i znowu mnie nie słuchasz, a sól wcale nie jest tania – skarciła ją matka.
-Dla mnie jest w sam raz i już dawno nie jadłem tak dobrej polewki grzybowej – odparł Michał i lekko uśmiechnął się do Azeji, która również zaczęła jeść zupę. Słysząc to Sękowiczowa nic już nie powiedziała, tylko od czasu do czasu spoglądała gniewnie na swoją córkę. Po kilku minutach, gdy garnek był już pusty, Azeja pospiesznie zabrała go ze stołu i szybko postawiła dwa naczynia. W jednym był pokrojony na drobne kawałki pieczony kurczak, a w drugim kasza. Michał, który był przyzwyczajony do innego rodzaju obiadów, zawahał się na moment, ale widząc uśmiech Azeji, zaczął próbować drugie danie. Zaraz potem Sękowiczowa spróbowała kaszę i od razu na jej twarzy pojawił się grymas.
-Tej kaszy to nie dosoliłaś. Już tak nie żałuj tej soli.
-Przecież pani matko powiedziałaś przed chwilą, że sól nie jest tania – przypomniała Azeja.
-Aż tak bardzo to nie musimy oszczędzać Azejo, bo co sobie pomyśli pan kasztelanic – i uśmiechnęła się do Kossakowskiego.
-Dla mnie kasza jest w sam raz – przemówił Michał i dostrzegł niezadowolenie na twarzy Sękowiczowej.
-Cieszę się panie, że ci smakuje – odparła Azeja.
-Pan kasztelanic tak mówi, bo co ma powiedzieć. Zresztą pan kasztelanic inaczej jada i pewnie nie jada z jednej michy, tak jak to my Tatarzy jadamy.
-To prawda, że jadam na osobnym talerzu. Ale ze wspólnego garnka lepiej smakuje – odparł Michał i dostrzegł lekki uśmiech na twarzy Azeji.
-Żyjemy skromnie, nie tak jak ty panie kasztelanicu, ale tu w Niemieży dużo osób żyje jeszcze biedniej. Wierzę w to, że Azeja będzie miała trochę szczęścia i dobrze wyjdzie za mąż. Posag też ma już nienajgorszy. Wprawdzie na konia nas nie stać, ale pewnie krówkę w posagu wniesie.
ciąg dalszy za tydzień