Rozdział VII. Nazajutrz po zwycięskiej bitwie przeprowadzono pochówek poległych polskich żołnierzy, których było przeszło stu.
Jednocześnie pozabierano broń poległym Rosjanom, którą załadowano na wozy i odwieziono do krakowskiego arsenału. Rankiem naczelnik Kościuszko dokonał przeglądu podległych mu oddziałów, aby zorientować się w liczbie rannych i zabitych, dzięki czemu mógł przygotować właściwy raport. W trakcie tego objazdu pojawił się w gronie kosynierów, którzy dostrzegli swego naczelnika w chłopskiej sukmanie, co wywołało u nich niezmierną radość. Zaczęli więc wiwatować na część Kościuszki, który po zejściu z konia zbliżył się do Michała.
-Jakie macie straty, panie pułkowniku?
-Pułkowniku? – zapytał Michał i uśmiechnął się do naczelnika.
-Awansowałem cię waszmość na pułkownika.
-Vivat pan pułkownik! – krzyknął uradowany Jan, a za nim zaczęli wiwatować inni kosynierzy.
-Dziękuję panie naczelniku za awans – rzekł Michał i skłonił się przed dowódcą.
-To jakie macie straty, panie pułkowniku?
-Zginęło 21 osób, a 11 jest ciężko rannych i nie nadaje się do walki.
-Czyli oddział liczy 288 kosynierów?
-Trochę mniej, 275
-Rozumiem, że tych 13 brakujących zdezerterowało?
-Tak. Gdzieś przepadli – wyjaśnił Michał. Po tych słowach Kościuszko zbliżył się do Wojciecha Bartosza i postanowił z niego zażartować.
-Słyszałem, że waszmość zepsułeś działo, które zdobyłeś?
-Jaśnie panie naczelniku – tłumaczył się kosynier – ja tylko przykryłem czapką zapał armaty, żeby nie wystrzeliła.
-Żartuję waszmość – i uśmiechając się do niego poklepał go po ramieniu. – I jeszcze jedno. W naszym wojsku nie ma jaśnie panów, są panowie oficerowie. – Następnie spojrzał wymownie na bohaterskiego kosyniera i rozkazał. – Uklęknij, Wojciechu Bartoszu. – Ten był nieco zaskoczony poleceniem naczelnika, ale szybko je spełnił. Wówczas Kościuszko wyciągnął szablę z pochwy i położył ją na ramieniu kosyniera. – Wojciechu Bartoszu mianuję cię szlachcicem i nadaję ci nazwisko Głowacki. Od dziś jesteś waszmość Wojciech Bartosz Głowacki.
-Dziękuję ja…, panie naczelniku – poprawił się kosynier. Następnie zawahał się przez chwilę, aż w końcu nieśmiało zapytał. – A dlaczego mam nazywać się Głowacki?
-Bo masz waszmość głowę nie od parady. Nazwisko wymyślił generał Wodzicki, ale mnie się spodobało i myślę, że waszmości też się spodoba.
-Żeby tylko mojej babie się spodobało – dodał Bartosz wywołując śmiech u naczelnika i pułkownika.
-Mości panie Głowacki – zaczął uśmiechnięty Kościuszko – od dziś będziesz też chorążym kosynierów krakowskich.
-Aż tyle zaszczytów jednego dnia – rzekł poruszony kosynier i po chwili otarł czapką łzy z oczu.
-Czekam na pisemny raport panie pułkowniku, bo nie chciałbym czegoś pomylić – zwrócił się do Michała, po czym wsiadł na konia. Zanim jednak odjechał pojawił się na siwym koniu generał Wodzicki, którego mina wskazywała na to, że stało się coś złego.
-Panie naczelniku, do obozu przybył podczaszy krakowski Witkowski, który twierdzi, że wśród kosynierów jest jego zbiegły chłop.
-Tu nie ma zbiegłych chłopów – zdenerwował się Kościuszko, który zorientował się, że będzie miał duży kłopot. – Wszyscy kosynierzy zostali wysłani tu dobrowolnie przez swoich panów. – Gdy tylko naczelnik wypowiedział te słowa na środek polany, na której stali kosynierzy, wjechał wóz ciągnięty przez parę koni. Na wozie oprócz woźnicy siedział otyły szlachcic, który z trudem zszedł z wozu i zaczął wodzić wzrokiem po kosynierach. W końcu dostrzegł swojego chłopa, który spuścił głowę i czekał na najgorsze. Tymczasem Witkowski zbliżył się do niego i uderzył go w głowę tak mocno, że krakuska spadła mu na ziemię.
-Znalazłem cię hultaju. Myślałeś, że mi uciekniesz chamie – i pochwyciwszy go za ucho prowadził do wozu.
-Zostaw go waszmość, bo to kosynier – przemówił stanowczo Kościuszko.
-Żaden kosynier, tylko mój zbiegły chłop. – Po tym oświadczeniu naczelnik zeskoczył z konia i podszedł szybko do zrezygnowanego chłopa.
-Waszmość przyszedłeś do nas bez zgody swego właściciela? – Na to wystraszony chłop spojrzał na Kościuszkę i niepewnie odpowiedział.
-Pytałem. Dwa razy pytałem jaśnie pana Witkowskiego czy mogę iść na wojnę, ale się nie zgodził.
-I za to chamie, że się nie posłuchałeś, dostaniesz dziesięć batów i dwa dni posiedzisz w dybach.
-Mości panie podczaszy! To dobry żołnierz i okaż mu wspaniałomyślność – zaapelował Kościuszko.
-I tak jestem wspaniałomyślny, bo początkowo przeznaczyłem mu dwadzieścia batów – szydził Witkowski.
-Nie możesz go zabrać waszmość, bo to jeden z moich kosynierów – rzekł stanowczo Kościuszko. – A żeby ci to waszmość wynagrodzić wydam polecenie, żeby sejmik krakowski umorzył ci płacenie podatków na dwa lata.
-O nie! – zaśmiał się Witkowski. – Chcesz mnie przekupić panie naczelniku, ale nic z tego. Nieposłuszeństwo chłopów musi być surowo karane, a nie nagradzane.
-Wydam polecenie, żeby cię zwolnili waszmość z płacenia podatków na pięć lat.
-Nic z tego – potwierdził Witkowski i sięgnął po sznur, którym zaczął krępować ręce chłopa.
-Zostaw go waszmość, bo to jeden z moich kosynierów i nie pozwolę go zabrać – powtórzył naczelnik.
-Jeśli go nie zabiorę to pojadę do kasztelana zawichojskiego, bo to mój szwagier i takiego narobimy hałasu na sejmiku krakowskim, że już żaden szlachcic nie wyśle chłopa do powstania. – Oświadczenie to wprawiło w zakłopotanie Kościuszkę, który nie wiedział co ma zrobić. Wtedy też do Witkowskiego podbiegł generał Wodzicki, który złożył mu atrakcyjną propozycję.
-Mości panie podczaszy krakowski, dam ci za tego kosyniera jednego z moich chłopów i konia, na którym tu przyjechałem. – Propozycja ta wywołała uśmiech na twarzy szlachcica, który zastanowił się przez chwilę, aż w końcu odparł.
-Kusząca oferta, ale nie! Gdyby inni dowiedzieli się, że temu chamowi ucieczka uszła na sucho, to wtedy dopiero zaczęliby uciekać. – Po tych słowach przywiązał do tyłu wozu sznur, którym skrępował ręce chłopa, a następnie chwycił oprawioną na sztorc kosę. – Jeszcze mi cham jeden kosę zepsuł – po czym wrzucił ją do wozu i z trudem wgramolił się na siedzenie. – Jedziemy, Błażej – polecił woźnicy, który natychmiast strzelił z bata i konie ruszyły z miejsca. Widok związanego i prowadzonego na sznurze kosyniera wywołał smutek wśród jego kompanów, którzy spoglądali na bezradnego Kościuszkę.
-Panie naczelniku, nie możemy na to pozwolić! – przemówił stanowczo Michał.
-Przecież próbowałem, ale nie będę z powodu jednego kosyniera narażał się całej szlachcie krakowskiej.
-Nic nie poradzimy panie pułkowniku – włączył się Wodzicki – bo ten szlachciura, jest tak głupi, że wierzyć się nie chce.
-Ja tak nie zostawię swojego żołnierza – oznajmił Michał i zwrócił się do dwójki kosynierów. – Janie! Bartoszu! Chodźcie za mną.
-Co ty chcesz zrobić, panie pułkowniku? – zapytał Kościuszko.
-Panie naczelniku, założymy ruskie mundury – oznajmił Michał i nieco się uśmiechnąwszy dodał. – Zobaczymy czy pan podczaszy krakowskie też będzie pyskował, gdy zobaczy Ruskich.
-Przednia myśl – ucieszył się Wodzicki – winszuję pomysłu.
-Dobrze. Jedź za nim panie pułkowniku, tylko daj mu trochę odjechać od obozu.
-Wedle rozkazu panie naczelniku.