Smak dobrego żuru zazwyczaj posiada kilkanaście nut. Przeobraża i rozwija wciąż na nowo rozbudowywane wątki niczym narracja w opowieściach Szeherezady. Dobry żur na prawdziwym zakwasie nie smakuje w sposób jednoznaczny. Ani kwaśny, ani słodki, ani ciężki, ani zbyt lekki. Sporządzony wedle tradycyjnej receptury, a jednak wciąż zaskakuje bogactwem smaków. Inaczej smakuje na bazie wywaru z gotowanej szynki, inaczej gotowany z białą kiełbasą, a czosnek, a liście laurowe, a majeranek. Wszystko zależy od proporcji.
Do najlepszych rzecz jasna należy żur kiszony w żurowniku. Z kiełbasą, zaprawiony śmietaną. Starsza generacja omaści słoniną i doda ziemniaków. Pamiętajmy, że prawdziwy żur dojrzewa. Ten dwudniowy to prawdziwa znakomitość. Degustację zaczynamy już podczas procesu warzenia. Koniecznie drewnianą chochlą! Tylko w ten sposób uda się zbadać jakość zakwasu. Poza tym drewno uszlachetnia. Noblesse oblige. Wracając zaś do żurownika. Niech ręka boska broni przed zastosowaniem metalowego bądź plastikowego naczynia! To profanacja godna najwyższego potępienia!
Smakowanie bez wyjątku angażuje nasze zmysły. Aby stopniować napięcie, zrazu oceniamy jego konsystencję zaledwie wizualnie. Następnie przychodzi pora na mieszanie. Żur nie może być ani zbyt rzadki, ani za gęsty. Te proporcje świadczą o kunszcie. W dalszej kolejności czas na siorbanie. Jedynie naturalne, pozbawione jakichkolwiek uprzedzeń zdrowe siorbanie pozwali na dotarcie do jądra, owego czerpiącego swą pełnię z zakwasu na mące razowej, czosnku i skórki chleba żytniego, iście zniewalającego smaku. Następnie ponownie mieszamy. W ten oto prosty sposób dostarczamy potrawie dawki niezbędnego powietrza. Na koniec wypada wspomnieć nieco o żurach bazujących na technologiach przemysłowych, otóż żur z torebki przypomina tę szlachetną potrawę jedynie na ilustracji.