Z Żydami pod jednym dachem, ówczesny handel. Horror niemieckiej okupacji i losy sąsiadów. 

Ciekawy pokój

Przed wojną stosunki z Żydami układały się bardzo dobrze. Gdy zamieszkaliśmy w Radzyniu, babcia dała nam taki długi pokój, chyba z 10 metrów długości i 3 metry szerokości. Zaraz obok mieszkali Zonszajnowie. Stary Zonszajn z olbrzymią brodą (musiał być kiedyś rudy) prowadził kaszarnię, robił kaszę gryczaną.

Jednym z moich kumpli był „Pynia” – chłopak w moim wieku. Drugi był ciut starszy, to było strasznie złośliwe bydlę. Dokuczał wszystkim, ile tylko wlazło. Chcąc pogadać z Pynią, właziłem na dość wysoką ławkę i gadaliśmy przez płot.

Mieli taką budę, pod którą był kierat i trzeba było poganiać konie. Cztery, pięć godzin dziennie robił to 17-letni dzieciak. Potem szedł do rabinowskiej szkoły- to był drewniany budynek, zaraz obok Szkoły Podstawowej Nr 1.

Oprócz tego w tym domu mieszkało trzech dorosłych,żonatych mężczyzn. Mieszkały też jakieś kobiety, ale ich i dziewcząt nie widziałem nigdy. Ci panowie trudnili się handlem zbożem, przed szóstą rano wychodzili na targ.

Na zakupy szli także na mostek przy Białej, tam już targowali zboże. W Radzyniu były też polskie sklepy – spożywczy Jana Szczepaniuka (był kolegą mojego ojca, trochę kuzyn – był ożeniony z Obrębską), drugi polski „spożywczak” był na Warszawskiej.

Żydowski sklep prowadziła Estera Pest. To była kobieta, która rządziła wszystkim. Prowadziła go z mężem i siostrą. Mieli 4,5-letniego synka.

Przyszła okupacja, pierwsze bomby spadły na folwarki rolników. Tam były wszystkie stodoły i obory.

Przyszli Niemcy, zabrali ta panią Pest, jej siostrę, synka do getta. Pan Pest zobaczył, co się dzieje. Polacy mu podpowiedzieli: „Uciekaj z miasta! Twoją rodzinę już zabrali do getta”. Zabrał się i przestał prawie całą dobę za stodołą na tych folwarkach. Nie wytrzymał – po tych kilkunastu godzinach zameldował się sam w gettcie. Więcej już ich nie widziałem.

Radzyńskie getto było obliczone na 250-300 osób.

Fiszer, który handlował żelastwem na kilka powiatów, musiał zmniejszyć pole swojego działania. Niemcy ograniczali im handel.

Żydom zakazali piec chleb. Na terenie getta były 3,4 nieduże piekarenki. Mojemu ojcu dawali specjalny przydział na mąkę. Kazali piec tyle, żeby starczało dla całej pozażydowskiej ludności. Żydzi nie mieli przydziałów na chleb.

Lejbuś i Dufcia Kaweblumowie byli piekarzami. Gdy trwał ten ruch wojenny, piekarze zniknęli z terenu Radzynia. Przyszedł wtedy Wacker, który piekł dla wojska. Wieczorem, w mundurze zawsze wracał do koszar, do miasta.

Przyszedł kiedyś do nas, najpierw rozmawiał z mamą. Była dla niego pierwszą „instancją”. Mama pytała ojca: „Janek, skąd jemu wziąć piekarzy?”. Ojciec odpowiedział: „Jak dostanę pozwolenie na pójście do getta, zdobędę ich”. Zabrał ledwie chodzącego starego Kawebluma, jego synów. Dufcia i Lejbuś robili za niego, czasem pomagali im Polacy.

Oprócz pieniędzy, płacili im parę groszy dostawali też pieczywo. Nie wiem jak, ale udawało im się jakoś przemycać je do getta.