Rozdział II. W pierwszą niedzielę 1794 roku przypadało święto Matki Boskiej Gromnicznej. Dzień ten był w Wilnie dość mroźny, ale też słoneczny. Domy i ulice miasta pokryte były grubą warstwą śniegu, która utrudniała poruszanie się mieszkańcom stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Mimo tych trudności Michała Kossakowski postanowił udać się do Ostrej Bramy i pomodlić się przed tamtejszym obrazem Matki Boskiej. Po kilkunastu minutach modłów powstał z kolan i po kilku krokach dostrzegł stojącego przy ścianie księdza kanonika Jana Żubrowicza, który uśmiechnął się do Michała.

-Dostrzegłem cię panie Michale, gdy tu wszedłeś, ale nie byłem pewny czy to ty waszmość i musiałem się upewnić.

-Od niemal półtora roku jestem bratem Michałem – rzekł i uśmiechnął się do Żubrowicza.

-Zmarniałeś i to bardzo bracie Michale, ale cóż się dziwić, skoro takie nieszczęścia cię spotkały. – Po tych słowach obaj przedstawiciele kościoła skierowali się do wyjścia i gdy już wyszli z budynku Michał nawiązał do ostatniej wypowiedzi księdza.

-Wszystko co najgorsze już przeżyłem. Najpierw pochowałem matkę, później żonę, a w tamtym roku ojca.

-Jeszcze, bracie Michale, będziesz musiał przeżyć jedno nieszczęście.

-Po moich stryjach płakał nie będę – zażartował Michał – wręcz przeciwnie. Zresztą oni mnie pewnie przeżyją.

-Mam na myśli inne nieszczęście. Myślę o naszej biednej ojczyźnie.

-Na szczęście się ostała. Wprawdzie jest okaleczona ze wszystkich stron, ale jest.

-Nasi zaborcy nie zostawią Rzeczpospolitej w spokoju. Będą ja dalej dusić, aż w końcu uduszą.

-Cóż na to poradzić. Skora taka jest wola nieba.

-Bracie Michale, nie obrażaj Pana Boga ani Matki Boskiej, bo wielokrotnie wyprowadzali naszą ojczyznę z różnych nieszczęść i być może teraz też tak będzie.

-Oby tak było, ale ja w to zwątpiłem – odparł Michał i spojrzał w niebo.

-Trzeba ratować ojczyznę, bo to ostatni moment.

-Za dużo zdrajców, żeby ją uratować.

-To prawda, bo nigdy nie było tylu zdrajców co teraz – przyznał kanonik.

-Powiem ci księże kanoniku, że przydałaby się taka zaraza, co by wytraciła wszystkich zaprzańców w naszej Rzeczypospolitej – i tu uśmiechnął się do Żubrowicza.

-Nie można się zdawać tylko na Pana Boga. Trzeba działać samemu. – Po chwili kanonik spojrzał na oddalone o kilkadziesiąt metrów sanie, w których siedział jego woźnica. – Bracie Michale, moje sanie czekają.

-Dawno nie jechałem, to skorzystam z zaproszenia – rzekł Michał i udał się za kanonikiem. Chwilę później siedzieli już w saniach i powoli jechali główną ulicą Wilna.

-Jadę do katedry, bo skoro już jestem w Wilnie, to grzechem byłoby nie pomodlić się w tej świątyni.

-Ja od długiego czasu nie wchodzę do katedry – oznajmił Michał.

-A dlaczegoż, bracie Michale?

-Gdy tylko wejdę do środka, straszna mnie ogarnia żałość. – Tu Michał ponownie przywołał niektóre wspomnienia i mówił dalej. – W katedrze Azeja przyjęła chrzest i ślubowaliśmy sobie miłość.

-Rozumiem cię, bracie Michale.

-Od pogrzebu Azeji nie byłem na jej grobie, ale muszę kiedyś tam pojechać i poprawić jej grób, bo minęło już półtora roku.

-Nie troskaj się bracie Michale o jej grób, bo osobiście go poprawiam i przynoszę kwiaty jak tylko zakwitną i dopóki nie przemarzną.

-Dziękuję, kanoniku – rzekł Michał i ucałował w dłoń kanonika.

-Daj spokój, bracie Michale – odparł Żubrowicz i odsunął na bok swoją dłoń. – Przyznam ci się, że po śmierci twej małżonki dopadało mnie zwątpienie i nawet zacząłem się zastanawiać czy nie porzucić stanu kapłańskiego i nie pójść do klasztoru, tak jak ty bracie Michale.

-I co cię odmieniło, księże kanoniku?

-Cud – rzekł Żubrowicz i uśmiechnął się do Michała.

-Widziałeś księże cud?

-Jesienią tamtego roku dane mi było widzieć cud najprawdziwszy.

-Jaki to był cud i gdzie?

-Tutaj w Wilnie.

-Tutaj w Wilnie był cud?

-Słabej wiary jesteś bracie Michale, bo w Wilnie było już wiele cudów.

-Zazdroszczę ci księże kanoniku. Powiedz co widziałeś?

-We wrześniu tamtego roku przyjechałem na posiedzenie naszej kapituły, ale przed posiedzeniem poszedłem do Ostrej Bramy, żeby pomodlić się do Matki Boskiej o wsparcie, bo jak ci mówiłem, źle było wtedy z moją wiarą. Gdy już dochodziłem do bramy podjechał wóz, na którym siedziało małżeństwo z chorym dzieckiem. Przyjechali do Ostrej Bramy aż spod Nowogródka.

-To szmat drogi – wtrącił Michał.

-Ta biedna szlachcianka trzymała na rękach małe dziecko. Nie miało więcej niż trzy lub cztery lata i miało tak bladą twarz, że myślałem, że za chwilę umrze. Ta szlachcianka sama trzymała je na rękach, bo mąż szedł za nią i zaniosła to dziecko przed cudowny obraz. – Po tych słowach Żubrowiczowi załamał się głos.

-I co było dalej?

-Uznałem, że nie pójdę na posiedzenie kapituły tylko poczekam co się wydarzy. Czekałem ze dwie godziny rozmawiając z furmanem, a w końcu zobaczyłem cud. Nie wiem, czy bym tak łatwo uwierzył, gdyby mi ktoś to opowiedział, ale sam to widziałem na własne oczy – i tu kanonik uśmiechnął się do siebie. – Uklęknąłem wtedy na ziemię i zacząłem śpiewać „Te Deum laudamus”.

-Ale powiedz mi księże kanoniku, co zobaczyłeś?

-Zobaczyłem jak to chore dziecko idzie o własnych siłach i trzyma za ręce swoich uradowanych rodziców. Mój Boże – westchnął Żubrowicz – co to był za widok.

-Zaiste, to musiał być cud.

-Rodzice tego chłopca nazywają się Mickiewicz, a chłopiec ma na imię Adaś. Adaś Mickiewicz.

-Ciekawe na kogo wyrośnie? – zapytał Michał i spojrzał na katedrę, do której dojeżdżały sanie.

-Kaziku poczekaj tu na mnie, pomodlę się i wracamy do Rudominy – oznajmił kanonik swemu woźnicy i zszedł z sań. Następnie Żubrowicz objął Michała i ścisnął ze wszystkich sił.

-Dziękuję za podwózkę księże kanoniku.

-Dobrze cię było spotkać. I nie martw się o grób małżonki. Dopóki żyję, będę się troszczył.

-Po trzykroć dziękuję – rzekł Michał kłaniając się kanonikowi i wolnym krokiem ruszył przed siebie.