Klaus Mitfoch nagrał przełomową płytę, po czym się wziął i rozwiązał. Ponoć po latach muzycy właściwie nie są w stanie podać konkretnego powodu – po co i dlaczego. Badacze problemu wskazują na brak sprawnego menago, który połapałby całość organizacyjnie, ale kto wie jak było…
Mamy rok 1986, ukazuje się „Historia podwodna” – pierwsza płyta solowa Lecha Janerki, która ma w sobie jeszcze coś z Klausa, choćby gitary Krzysztofa Pociechy w większości kawałków. Czyli chłopaki grali i nagrywali, ale drugiej płyty w starym składzie już nie udało się wydać.
Płyta muzycznie łączy „stare” z „nowym”. Dalej trochę punkowo, ale wyraźnie zmierzamy tu do 100% Janerki w Janerce. Gitary Krzysztofa Pociechy jakby wyraźniejsze, jeszcze bardziej w punkt. Pojawia się saksofon Tomasza Pierzchalskiego (nienachalnie i smakowicie), na perkusji świetny Janusz Rołt. Wojciech Konikiewicz ponownie pojawia się na płycie robiąc partie klawiszy, na syntezatorze wspiera Eugeniusz Obarski, Wiesław Mrozik dogrywa gitarę do „Konstytucji”. Ale najważniejsze zmiany wnoszą kobiety. Pojawia się genialna wiolonczela Bożeny Janerki, która robi wszystko… Przepięknie buduje klimat praktycznie na całej płycie, czasem w tle, na granicy słyszalności, lub wręcz przeciwnie – na równych prawach walczy, czy raczej staje w jednym szeregu z basem, by harmonijnie ustępować sobie miejsca na akcenty, nadając muzyce Janerki niepowtarzalne brzmienie. Posłuchajcie początku utworu „Niewole” – to właśnie to.
No i Małgorzata Ostrowska. Jej wokal pojawia się w 2 utworach, w „Epidemii epilepsji” to ledwie moment, w „Historii podwodnej” to już większe partie, ale mimo upływu lat jej wokal za każdym razem jest jak skalpel w uchu, jak pilnik na zębach. Nie do zapomnienia.
Tekstowo… Cóż – jest świetnie. Literacko perfekcyjnie zapisane spostrzeżenia i myśli wnikliwego obserwatora tamtych czasów, które mają to do siebie, że po latach są wciąż dziwnie aktualne. „Niewole”, „Jest jak w niebie”, „Historia podwodna”, „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek” wciąż robią nieporządek w głowie i skłaniają do myślenia. Przypominają o niepewności i lękach tamtych czasów i konfrontują nas z niepewnością dzisiejszą. No i jeszcze „Konstytucje” – utrzymany w klimacie plażowym protest song, mimo mijających dekad dobry na każde czasy i każde rządy, zaś refren wyśpiewa każdy. Niezależnie od tego, ile wypił
Przemysław Krupski