Mecz z Czechami decydował o wszystkim. Wygrywając wychodzimy z grupy. Trener decyduje się zaryglować środek pola trzema defensywnymi pomocnikami. Leszek Orłowski nazywa to systemem „przedpotopowym”. Zabieg selekcjonera Franciszka Smudy nie zdaje egzaminu – Polska przegrywa i odpada z turnieju, który współorganizuje.

Kiedy zobaczyłem skład wybrany wczoraj przez Michała Probierza, skojarzenie z EURO 2012 natychmiast się nasunęło. Selekcjoner awaryjnie (bo w ostatniej chwili wypadł chory Piotr Zieliński) wstawił do składu Jakuba Piotrowskiego, aby rozgrywał z Bartoszem Sliszem i Damianem Szymańskim. Czyli: w środku głównie przeszkadzamy, bo kierować nie ma komu, a atakujemy wahadłami. Jak wyszło?

Na początku lekko zapachniało tragedią z Pragi, bo Czesi podeszli pod naszą bramkę i było gorąco, ale żaden z nich nie dopadł do piłki zagranej wzdłuż bramki. Cóż, oni też są w kryzysie… Później Polacy przejęli mecz na tyle, żeby: po pierwsze nie pozwolić rywalom na groźne akcje; po drugie strzelić gola. Trochę było w tym przypadku, ale Piotrowski dał nam prowadzenie. Było nieźle, bo choć gra nie porywała, to chociaż mecz pod kontrolą.

Trzy minuty po przerwie mikry dorobek sprzed niej szlag trafił. Coufal dośrodkował, bo miał na to mnóstwo czasu (gdzie był Zalewski?), ktoś trącił piłkę, potem pechowo odbił ją Bochniewicz, dopadł jej Soucek i spokojnym pasem skierował obok Szczęsnego do bramki.

Mamy problem z obroną, bo nie dość, że gra nerwowo (kulminacją był mecz w Mołdawii), to jeszcze pechowo. Kiwior i Bednarek próbują wyprowadzać piłkę, chociaż tego nie umieją. Frazesem jest, że obrona – zwłaszcza trzyosobowa – potrzebuje lidera. Od czasów Glika w dobrej formie kogoś takiego nie mamy i – obawiam się – jeszcze trochę go poszukamy.

Adam Świć powiedział kiedyś: „Obrońca to ma być przede wszystkim wypierdalacz”. I taki był Glik… I było dobrze.

Ale gra Polski w drugiej połowie dobra nie była. Najlepszy na boisku Soucek zrobił w środku pola więcej, niż Slisz, Szymański i Piotrowski razem wzięci. Obiecujące momenty miał przed przerwą Świderski, ale na drugą połowę już nie wyszedł, bo pojechał do szpitala (życzymy zdrowia!). Frankowski zagrał słabo, był irytująco niedokładny. Nieźle wypadł Zalewski, ale około sześćdziesiątej minuty zgasł. Sporo umie, ale jest bardzo chimeryczny. Lewy się starał (obserwowałem go z uwagą), ale po prostu mu nie wychodziło, bo nadal jest bez formy. A Szczęsny uratował zespół.

Czesi bowiem powinni wygrać, gdyż pod koniec meczu poczuli, że mogą. A konkretnie: Kral (został zablokowany), Cvancara (nie trafił) i Lingr (obronił Szczęsny). A to wszystko już w doliczonym czasie. Polacy już chcieli kończyć…

Kończyć ten mecz i całe eliminacje – smutne niczym w latach dziewięćdziesiątych. Czekają nas baraże; po spapranych kwalifikacjach ewentualny awans może przynieść jakąś satysfakcję, bo przez przypadek na pewno się nie uda. Trzeba będzie po prostu zagrać lepiej od rywali.