„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”
* * *
Większością ludzi z tamtego świata rządziła mania, żeby urabiać i zmieniać innych na swoją modłę. Mnie też to oczywiście dotyczyło, jednak dużo bardziej w roli niedoszłej ofiary niż sprawcy. Poglądy, pasje, doświadczenia, punkty widzenia na różne sprawy, czy nawet ulubione sposoby spędzania czasu lub choćby gust – wszystko mogło być materiałem indoktrynacji, mniej lub bardziej nachalnej.
Pal licho, kiedy działo się to w trakcie jakiejś dyskusji, szlachetnej, albo niechby i nie, wojny na argumenty, ale były sytuacje, chwile, okoliczności – i to mnie doprowadzało do szewskiej pasji – które się do tego absolutnie nie nadawały, a i tak wtedy próbowano…
* * *
Dlatego, z czasem, coraz bardziej stawałem się takim moim wyobrażonym, nieistniejącym prawzorem Cygana, który mieszkał sobie w mojej głowie: jechał tym swoim rozklekotanym wozem przez życie bez jakiegoś konkretnego celu; mijał zimy, wiosny, lata i jesienie („w piersi pod koszulą całe jego mienie”), słuchał muzyki, jadł pieczone w glinie jeże (ale tylko te ze „świńskim” ryjkiem, te ze spiczastym niedobre), ścinał drzewa na ogień na wysokości metra dwadzieścia, cyganił, wróżył, oszukiwał innych i samego siebie, a napotkanym ludziom przytakiwał uprzejmie kiwając głową na ich gadanie; udawał, że się z nimi zgadza i ich popiera, a w środku był… No, po prostu był, wolny. Wolny!
* * *
Tamci oczywiście mieli wąty… Bo ich próby przekuwania i urawniłowki ni w ząb się nie udawały. A ja po prostu wiedziałem, że coś zrobię, kiedy naprawdę sam tego zechcę.
I jakoś właśnie wtedy ludzie zniknęli.
* * *
W tej mojej drodze spotykałem czasem innych Cyganów (żadnych tam, kuźwa, Romów!), rozpoznawałem ich (i je!, bo bywały – och jak rzadko, jak straszliwie rzadko!, tak rzadko, że się od razu w nich zakochiwałem – na tym świecie prawdziwe piękne Cyganki!) bez pudła.
Wyczuwaliśmy się jak krasnoludki w „Kingsajzie”! Hejkum kejkum.
* * *
Listopad gnił, jak to miał w zwyczaju. Nadranne przymrozki kisiły mgłę i mżawkę, a kiszonkę kładły po rowach i niskich polach. Ale czasem, koło południa, słońce przebijało jesienną szarugę i wypuszczało ostatnie wspomnienie lata. Słoneczne ćmy.
CDN
zdj.: Jarosław Matuszewski