Po tej rozmowie Szumski wsiadł do samochodu i po raz kolejny podjechał pod dom Samosikowej. Uchylił sobie szybę od samochodu i wpatrywał się w zapuszczony drewniany dom, w którym mieszały ofiary. W pewnym momencie uznał, że musi jechać na komendę, gdy nagle usłyszał rozmowę dzieci, która go nieco rozbawiła.


-Po co ty mówisz pani dzień dobry, jak są wakacje? – zapytał chłopczyk.

-Ale to była pani dyrektor, a pani dyrektor nawet w wakacje trzeba mówić dzień dobry – odparła dziewczynka. – Po tych słowach Szumski dostrzegł idącą kilkadziesiąt metrów dalej kobietę w średnim wieku, która, jak przypuszczał, była dyrektorką szkoły. Odpalił więc samochód i powoli ruszył w jej kierunku. Gdy już znalazł się obok niej, zatrzymał samochód i zwrócił się do kobiety.

-Przepraszam, czy pani jest dyrektorką szkoły?

-Tak, a o co chodzi?

-Komisarz Szumski. Prowadzę sprawę samobójstwa Samosikowej i jej dziecka. Zgodziłaby się pani zamienić parę słów.

-Jak trzeba, to zamienię, ale o czym tu mówić, jak tu taka tragedia.

-Proszę usiąść, chyba, że pani się obawia, to wtedy ja wysiądę.

-Ja już niczego się nie obawiam. Kto by tam porywał prawie sześćdziesięcioletnią, starą kobietę – i po tych słowach podeszła do drzwi, które pospiesznie otworzył Szumski.

-Jak pani chce, to panią podwiozę do domu?

-Ja mieszkam trzysta metrów stąd, przy szkole.

-To niech pani mnie prowadzi.

-No dobrze, proszę jechać na razie prosto – i po tych słowach komisarz jechał według wskazówek nauczycielki. Gdy już znaleźli się przed budynkiem szkoły dyrektorka o nazwisku Solecka zwróciła się do Szumskiego. – Przed szkołą jest nowa ławka ze stolikiem, to może tam usiądziemy, a ja zrobię coś do picia.

-A coś zimnego mógłbym prosić?

-Pewnie, że tak. Proszę usiąść i chwilę poczekać. Zaraz przyjdę.

Po kilku minutach dyrektorka rozstawiła na stoliku szklanki i napełniła je zimnym sokiem, który sama niegdyś zrobiła.

-Mam nadzieję, że lubi pan porzeczki, bo je strasznie lubię.

-Mówi się, że są zdrowe – i spróbował zimnego soku, po czym zaczął mówić. – Jak pani pewnie już wie, Samosikowa z dzieckiem popełnili samobójstwo, co sprawia, że sprawa jest zamknięta, ale mnie nie daje jakoś spokoju. Nurtuje mnie to, że całe okolica pozwalała na to, że oni powoli umierali z głodu.

-Pan jest obcy, to łatwo panu o tym mówić, ale to nie jest takie proste, jak się może wydawać. Ja, proszę pana, pięć lat temu zostałam dyrektorką i powiem panu, że wracam właśnie z urzędu gminy, bo oświadczyłam wójtowi, że rezygnuję z tego stanowiska.

-A co wójt na to?

-Ucieszył się, bo ani on nie przepadał za mną, ani ja za nim. – Następnie przerwała na chwilę swoją wypowiedź. – Myślę, że jako dyrektorka mogłam trochę więcej zrobić dla tego dziecka, ale Bóg mi świadkiem, że próbowałam.

-W szkole chyba są wydawane jakieś posiłki dla dzieci?

-Są, ale trzeba za nie płacić, a jak pan pewnie już wie, Samosikowa nie miała pieniędzy. Może to zabrzmi tak, jakbym się chwaliła, ale to ja załatwiłam, żeby Krzysiu chodził na bezpłatne obiady. Uważałam to za swój sukces, ale pewnego dnia usłyszałam na stołówce jak inne dzieci z niego szydzą i mu dokuczają. Nie mogłam uwierzyć, że takie małe dzieci potrafią być już tak podłe. Ale cóż można zrobić, tacy u nas są ludzie, którzy mają się za wielkich katolików. – W tym momencie Solecka dostrzegła uśmiech na twarzy Szumskiego. – To pana rozbawiło?

-Nie, ale uświadomiłem sobie, że też mam się za katolika, a nie jestem lepszy od tych, o których pani mówi.

-Przesadza pan, przecież pan nie dokuczał temu dziecku.

-Powiedzmy, że też nie jestem bez winy.

-Pan? – zdziwiła się dyrektorka – Przecież pan nie jest stąd!

-No dobrze, proszę mówić dalej.

-Z drugiej strony dzięki szkole Krzysiu miał przynajmniej jeden stały posiłek dziennie. A, i coś muszę panu jeszcze powiedzieć. W tym roku na dzień dziecka właściciel piekarni i ciastkarni z Brzozowej zafundował wszystkim dzieciom w szkole do obiadu po jednym pączku. Taki miły gest, bo mu się urodziło dziecko. Myślałam, że Krzysiu od razu zje tego pączka, a on go schował do tornistra. Wtedy zapytałam go dyskretnie, dlaczego go nie zjadł? A on proszę pana – i tu w oczach Soleckiej pojawiły się łzy – powiedział, że zje dopiero w domu na pół z mamą.

-Nieźle.

-A ja wtedy pomyślałam sobie o moich dzieciach, które jak przyjeżdżają do mnie to biorą co tylko się da, chociaż jedno i drugie zarabia znacznie więcej ode mnie.

-Skądś to znam – wtrącił Szumski.

-W czerwcu na zakończenie roku rozmawiałam z Krzysiem przez chwilę, ale powiem panu, że jeszcze tak zrezygnowanego dziecka nie uczyłam. Kiedy mu życzyłam udanych wakacji, chociaż wiem dobrze, jak te wakacje u niego wyglądały, to mi powiedział, że będą udane, gdy będzie w lesie dużo jagód. – Słowa te od razu od razu poruszyły Szumskiego, który przełknął ślinę i słuchał dalej. – Krzysiu za te jagody chciał sobie kupić rower.

-Przecież w tamtym roku miał komunię!

-Chrzestna dała mu stary komputer, taki sam co my w szkole dajemy do kasacji, a Krzysiu z matką od dwóch, albo od trzech lat nie mieli światła w domu, bo im odcięli prąd.

-A chrzestny?

-Chrzestnym jest brat ojca Krzysia, ale nawet nie był u niego na komunii, chociaż jest listonoszem w Brzozowej i mógłby dziecku kupić jakiś prezent.

-Widzę, że nie łatwo jest być dyrektorem szkoły.

-Jak pan słyszy. Cały ostatni rok walczyłam, żeby utrzymać tę szkołę, bo dzieci jest coraz mniej. Pochwalę się panu, że jeszcze przez rok będzie tu szkoła, ale pewnie wcześniej bądź później ją zamkną. Dość, że jest mało dzieci, to teraz po śmierci Krzysia, będzie ich mniej.

-Niestety – wtrącił Szumski.

-Powiem panu jeszcze, że ostatnio Krzysiu dużo nie chodził do szkoły. Niech pan sobie wyobrazi, że jak był duży deszcz to nie przychodził, bo nie miał parasola, a w zimę przychodził do szkoły w półbutach.

-To co pani mówi, to jakby z innego świata.

-Ale powiem panu, że on był twardy i zahartowany i nie chorował tak często jak inne dzieci. A najgorsze było to, że naprawdę był zdolny, tylko że nie miał możliwości. – Tu Solecka przerwała, by napić się soku i mówiła dalej. – Niestety, dzieci mu dokuczały, kolegów nie  miał, a chodził do szkoły dlatego, że prosiła go matka. A Krzysiu bardzo słuchał się matki i pomagał jej jak tylko mógł. – Po tych słowach zapadła cisza, którą w końcu przerwała dyrektorka. – Nie mogę tylko zrozumieć jednego. Samosikowa przegrała swoje życie, ale Krzysiu miał życie przed sobą. Musiała mieć przecież jakąś dalszą rodzinę, która by go wzięła i jakoś wychowała. Krzysiu miał przecież już 10 lat.

-W ostateczności jest dom dziecka – wtrącił Szumski.

-Powiem panu, że ja wychowałam się w domu dziecka, bo rodzice zginęli w wojnę. Nawet nie wiem kim byli i czasami się zastanawiam, czy nie jestem Żydówką? – Po tych słowach zapanowała chwilowa cisza. – Ja, proszę pana ,wychowałam się w domu dziecka i żadnego dziecka bym tam nie wysłała.

-Chyba pani trochę przesadza – stwierdził przekornie Szumski.

-Pan tam nie był, to pan nie wie.

-No dobrze. Dziękuję za poświęcony mi czas i za sok.

-Proszę bardzo. Teraz ja mogę pana o coś zapytać?

-Proszę.

-Ciekawa jestem, czy rozmawiał pan z Samosikiem, ojcem Krzysia, chociaż mieć takiego ojca, to lepiej już być sierotą.

-Jeszcze nie rozmawiałem, ale wiem, gdzie mieszkają i jutro tam pojadę.

-To do widzenia.

-Do widzenia pani – tu komisarz skłonił się nieco przed dyrektorką i wolnym krokiem skierował się do samochodu. Gdy tylko wsiadł do środka uznał, że tego dnia nie będzie już dalej drążył tej sprawy.