Książka dostępna we wszystkich sklepach internetowych z ebookami i audiobookami

  Tytułem wstępu

Niniejszy tekst powstał w roku 2017 i oparty jest o przeżycia z lat 2009-2014. Niektóre realia rzecz jasna zmieniły się od tamtej pory – na przykład prezydenta Poroszenkę zastąpił Zełenski. Mogły ulec zmianie również niektóre przedstawione realia – jak udział szarej strefy w PKB, stosunki własnościowe u oligarchów, a także parę innych rzeczy, jak na przykład przepisy dotyczące wjazdu obywateli Ukrainy na terytorium Polski i całej Unii, przez co niektóre opisywane aspekty mogą się wydać nieaktualne. Autor tekstu nie śledzi już sytuacji na Ukrainie na tyle, by być na bieżąco. Poniższe zapiski są odzwierciedleniem sytuacji w wyżej wymienionym okresie.

Na pewno nie zmienił się ogólny obraz sytuacji. Z rozmów ze znajomymi – Polakami pracującymi tam, oraz Ukraińcami po obu stronach granicy – wynika niezbicie, że wraz ze zmianą rządów nie nastąpiła żadna zmiana na lepsze. Korupcja jak była, tak jest. Sprawa pana Nowaka, (tego od zegarka), który w Polsce był ministrem, a potem szefował pewnej państwowej instytucji na Ukrainie, a któremu nawet na Ukrainie postawiono zarzuty korupcyjne odbierana jest powszechnie na Ukrainie tak, że nie ma w tym nic dziwnego. Nie według rangi brał. Był w randze ministra, a brał jak prezydent, a to nie uchodzi. Niech się cieszy, że żyje, ot co. Samo istnienie instytucji o nazwie „Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy” odbierane jest w kategorii żartu, językowego oksymoronu – to tak, jakby założyć Stowarzyszenie Wilków-Wegetarian – wiele razy spotkałem się z taką opinią.

Ludzie z Ukrainy w jeszcze większym stopniu niż w Polsce szukają szczęścia gdzie indziej – z prowincji wyjeżdżają do dużych miast (głównie Kijowa), z miast – do państw UE, a jeśli się nie uda, to… do Rosji. Znajoma studentka z Ukrainy, z miasteczka znanego z historii Polski, z populacją (na papierze) rzędu 25 tys. mieszkańców mówiła mi niedawno, że w miasteczku tym zostali tylko ludzie w wieku, który nie pozwala na podjęcie pracy fizycznej, oraz dzieci, których dziadkowie pilnują. Reszta wyjechała. Podejrzewam, że miasteczek takich jest wiele.

O tym, że w naszym kraju prawdę o Ukrainie się lukruje niech świadczy fakt, że „Kozirynek” jest pierwszą redakcją, która zdecydowała się ten tekst opublikować. W cztery lata po napisaniu.

 

 O UKRAINIE BEZ LUKRU

Wprowadzenie

Tekst ten powstał z wewnętrznej potrzeby podzielenia się doświadczeniami, zebranymi przez kilka lat pobytu w Kijowie. Doświadczeniami, które przeczą oficjalnemu przekazowi w polskich mediach, od prawa do lewa, serwowanemu na temat narodu ukraińskiego i jego dzielnych, prawych przedstawicieli. Który to przekaz zakłada m.in. stwierdzenie, że Lwów i Donbas zamieszkują tacy sami ludzie, choć jest to wierutna bzdura. Przekaz, który zakłada, że Ukraina przedziera się powoli przez okres przejściowy nie z własnej winy, ale ileż można się przedzierać i mieć szarą strefę w gospodarce na poziomie ponad 40% PKB i dawać się wyprzedzać w tej klasyfikacji tylko dwóm państwom na świecie – Afganistanowi i Nigerii? Przekaz, który zakłada, że mieszkańcy Donbasu i Krymu chcą żyć w państwie ukraińskim, choć to również nie jest prawdą.

Do 2014 roku funkcjonował w Sewastopolu na Krymie nasz Konsulat Generalny. Miałem tam kolegę, który z okazji świąt państwowych dzwonił do miejscowych urzędników złożyć życzenia. Za każdym razem słyszał, żeby się nie wygłupiał. No, używali bardziej dosadnego sformułowania , które na polski przetłumaczyć można „czyś ty ochujał?”. Mieszkańcy Krymu zawsze, pomimo tego, że czas oficjalny był kijowski, demonstracyjnie puszczali fajerwerki na sylwestra wg czasu moskiewskiego. Dotychczasowi urzędnicy ukraińscy (w tym milicja i wojsko) bez jednego wystrzału przeszli na służbę pod egidą rosyjską i gorliwie te obowiązki wypełniają. Przekaz, w którym próżno doszukać się informacji, że od czasu tzw. „Rewolucji Godności” jeden tylko oligarcha na Ukrainie pomnożył swój majątek, a jest to prezydent Poroszenko, którego fabryki cukierków do dziś funkcjonują w Rosji, mimo wzajemnych sankcji, jakie kraje te nałożyły wzajemnie na siebie z powodu konfliktu w Donbasie i aneksji Krymu. Cóż, sankcje są zawsze dla maluczkich. Przekazu, gdzie próżno szukać informacji, że dopiero w 2017 roku fabryki w kilku ukraińskich miastach na wschodzie (ale nie w Donbasie) przestały dostarczać podzespoły do helikopterów bojowych i innych pojazdów wojskowych w Rosji, tej Rosji, która wysyła swoich najemników do Donbasu i walczą oni tam tą właśnie bronią…

Tak naprawdę Ukraina jest – w moim odczuciu – zlepkiem co najmniej dwóch różnych dużych kultur (o mniejszości tatarskiej na Krymie, Polakach, Węgrach i Rumunach nie wspominam, bo to zjawiska marginalne, jeśli chodzi o liczebność), narodów i języków. Jest krajem stworzonym sztucznie, a którego symbolem jest dla mnie kijowski Most Moskiewski łączący prospekt Bandery z prospektem Watutina, komunistycznym wojskowym, który banderowców zwalczał… I dopóki wielcy tego świata nie zezwolą na podział tego tworu (bo nie sądzę żeby nie zdawali sobie sprawy z jego sztuczności – to jest temat na zupełnie inne opracowanie), będą tam trwać konflikty, na których nieliczni będą się bogacić, a wielu będzie cierpieć.

Napisałem go też z powodu na niezgodę na lansowanie w środkach masowego przekazu tezy, jakoby Ukraińcy byli naszymi przyjaciółmi. Nie są i nie będą, zarówno na poziomie wysokiej polityki (wystarczy przypomnieć kilka co ciekawszych faktów jak np. ten, że chwilę po tym, jak polski prezydent zszedł z mównicy w ukraińskim parlamencie uchwalono, iż organizacja OUN-UPA jest bohaterską organizacją walczącą o niepodległość kraju, lub ten, że dotychczas nikt się nie kwapi by przeprosić za rzeź wołyńską), jak też na poziomie społecznym, gdzie co i raz niszczone są polskie cmentarze, polskie symbole narodowe itd.

Napisałem go przez pryzmat wydarzeń, które były moim udziałem, a które warto zachować w pamięci, niektóre z uwagi na komiczność bądź czarny humor, inne z uwagi na przestrogę.

Tekst ma wydźwięk niezbyt optymistyczny, ponieważ mój pogląd na ludzi zamieszkujących Ukrainę nie jest zanadto różowy, a ukształtował się w trakcie wspomnianych lat mieszkania tam. Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że przez cały ten okres spotkałem dwie osoby, co do których przekonałem się, że są uczciwe, nie chcą mnie naciągnąć, nic ukraść, ani nic dla siebie ugrać moim kosztem. Była to pewna kobieta, która przez kilka lat pomagała nam w opiece nad dziećmi, które w Kijowie się urodziły, jak również pomagała nam w prowadzeniu domu. Drugą osobą była jej córka, która czasem zastępowała swoją mamę. Prawie sześć lat i dwie osoby. To chyba o czymś świadczy, zwłaszcza, że ja co do zasady lubię ludzi.

*

Do Kijowa przyjechaliśmy z żoną w 2009 roku, po niemal półtorarocznym pobycie w Taszkencie, stolicy Uzbekistanu. Trzy dni po przyjeździe po raz pierwszy grałem w piłkę z przedstawicielami polskiego biznesu. Jeden z nich zapytał mnie, skąd przyjechałem. Odpowiedziałem, że z Uzbekistanu, gdyż tam pracowałem wcześniej.

-O, to z cywilizacji. Zobaczysz jakie tu są porządki. Uzbekistan to przy Ukrainie szczyt kultury!- Byłem tym, przyznam, zaskoczony. Zobaczył widocznie moją bardzo zdziwioną minę i rzekł:

-Za rok, może wcześniej, spotkamy się i przyznasz mi rację.

Przyznałem mu ją dużo, dużo wcześniej.

 

ciąg dalszy za tydzień

 

Podoba Ci się nasza praca?

Polub nasz fb profil „Konfraternia Kozirynek”!