Encore un moment, monsieur le bourreau – to jeden z najsłynniejszych cytatów w dziejach Francji. Kojarzony jest z Marie-Jeanne, hrabiną du Barry, która miała wypowiedzieć te słowa 8 grudnia 1793 r. tuż przed zgilotynowaniem na placu Zgody. „Jeszcze chwila, panie kacie” – ta sentencja do dzisiaj jest symbolem umiłowania życia. Jednakże sama Madame du Barry zasługuje na zainteresowanie polskiego odbiorcy także z wielu innych powodów. Okazja jej poznania będzie świetna, gdyż w sierpniu 2023 r. na ekrany polskich kin wszedł film poświęcony tej właśnie postaci. Ostatnia metresa króla Ludwika XV otrzymała twarz Maïwenn, niezwykle uzdolnionej aktorki, scenarzystki i reżyserki. Zresztą w przywołanej produkcji widzimy tę artystkę w każdej z tych odsłon.

Kino od zawsze przepadało wręcz za mariażem z historią. Nie zawsze kontakty te wychodziły na dobre tej ostatniej. Jednak w opisywanym wypadku „pożycie” wypada uznać za niezwykle udane. Tym samym pojawiła się szansa, aby inaczej niż w podręcznikowy sposób popularyzować Klio. Więcej, by łaskawszym okiem spojrzeć konkretnie na historię społeczną, często bardziej pociągającą niż ta polityczna, przesycona wyłącznie nużącą faktografią, oferowaną zazwyczaj w nadmiarze. Poznawanie losów hrabiny du Barry to też okazja do lepszego zrozumienia ducha epoki, finalizowanej wybuchem rewolucji francuskiej.

À propos „pożycia”: chociaż, jak wiadomo, sex sells, w filmie w ogóle go nie ma, ani nawet związanych z nim namiętności. Pojawia się coś ciekawszego: herstoria, za pośrednictwem której Maïwenn oddaje głos kobietom, tak często pomijanym na kartach historii. I pomimo oświeceniowych realiów, wiele poruszanych spraw, niestety, nie straciło na aktualności. Niemniej, gdy przeszłość wychodzi poza krąg zakurzonych dat, odnosząc się jednocześnie do teraźniejszości, wówczas układ taki wydaje się najciekawszy. Wtedy rzeczywiście daje się wyprowadzić z historycznej opowieści jakąś refleksję dla współczesności. W jakich miejscach należy więc szukać tych punktów stycznych; w jakich momentach artystyczna wizja Maïwenn, autorki feministycznego dzieła o kondycji kobiet z kobiecej perspektywy, zbiega się z historią społeczną? Kwestie te są dobrym pretekstem do dyskusji na temat feminizmu i emancypacji, ożywionych sporem – jak to w Polsce nieraz bywa – z udziałem dwóch antagonistycznych stronnictw. Oby zawsze z szacunkiem obu stron, bez niepotrzebnej gwałtownej konfrontacji.

Główna bohaterka – Jeanne Bécu – przyszła na świat 19 sierpnia 1743 r. jako nieślubna córka krawcowej i kucharki Anny Bécu oraz mnicha Jeana Baptiste’a Gormanda de Vauberniera. W wieku około piętnastu lat trafiła do zakonu. Nie znamy dokładnie osoby, której zawdzięczała tę możliwość – otrzymała dzięki temu szansę na pobieranie nauk. Zanim skończyła dwadzieścia lat, imała się przeróżnych zajęć: opiekowała się starszą wdową, pomagała w zakładzie fryzjerskim, pracowała w sklepie z odzieżą. W tym też czasie jej uroda przypadła do gustu Jeanowi du Barry’emu, szlachcicowi, który uczynił z niej najpierw swą kochankę, potem luksusową kurtyzanę, znaną w kręgach paryskiej socjety jako l’Angel.

Tyle sama historia. Jak interpretuje podane tutaj informacje Maïwenn? Tytułowa postać zderza się z patriarchalnym światem mężczyzn. Ponadto nie z własnej winy, lecz z powodu urodzenia i ze względu na podziały stanowe we Francji, popada w pułapkę nierówności płci oraz przynależności klasowej. W konsekwencji pozostają jej dwa, równie mało atrakcyjne, wyjścia: bierne podążanie szlakiem matki albo zostanie prostytutką. Odważnie wybiera to drugie, uznając, że nie ma nic do stracenia. W tej sytuacji można by jednoznacznie potępić decyzję Jeanne, jednak historyk nie powinien ignorować kontekstu. Podobnie zachowuje się reżyserka. Otóż patriarchat zniewalał kobiety stojące niżej w hierarchii społecznej, zmuszając je do posłuszeństwa lub nierządu. Frywolność i rozwiązłość l’Angel zdają się być rodzajem sprzeciwu wobec seksizmu oraz feudalizmu, bezdusznie zamykającego naród francuski w trzech stanach. Stratyfikacja ta wyznaczała ludziom – nie tylko kobietom – położenie w świecie, lekceważąc całkowicie ich aspiracje czy możliwości. „Czym jest stan trzeci” (fr. Qu’est-ce que le tiers état?) – pytał w swej broszurze kilkanaście lat później Emmanuel Sieyès. W odpowiedzi czytelnik słyszał – niczym, mimo że stanowił grubo ponad dziewięćdziesiąt procent mieszkańców Francji. Jeanne postanowiła wydostać się z tego klinczu jedyną dostępną dla siebie drogą.

Na początku była utrzymanką m.in. wpływowego Louisa Françoisa Armanda du Plessis, księcia de Richelieu, który w latach 60. XVIII w. przeżywał okres świetności. Razem z Jeanem du Barry’m ukartowali pojawienie się l’Angel na dworze wersalskim w 1768 r. Było to kilka lat po śmierci Madame de Pompadour (1764), do której tytułowa bohaterka będzie się starała nawiązywać. Starzejący się i coraz bardziej samotny Ludwik XV, zgodnie z przewidywaniami, zachwycił się młodą damą. Tyle że Jeanne nie posiadała tytułu, nie mogła więc zostać oficjalną królewską metresą. Ten akurat problem rozwiązano bardzo szybko. W 1769 r. wyszła za mąż za brata Jeana du Barry’ego, hrabiego Guillaume’a du Barry’ego. Du Barry chciała czegoś więcej niż powierzchowny hedonizm. Poszukiwała pełni życia. W filmie słyszymy, że chodziło jej o egzystencję „pełną fascynacji. Żeby był czas na picie, jedzenie, pisanie, czytanie”. Równocześnie zdawała się być osobą ciepłą, szczerą, spontaniczną, życzliwą i wreszcie pozbawioną wyrachowania oraz bezwzględności. Tymczasem Wersal jawił się jako centrum dokładnie czegoś odwrotnego. Był ośrodkiem politycznym, gdzie dominowały intrygi, pozory, plotki, pochlebstwa i fałsz. Naturalna Jeanne stanęła naprzeciw koterii skupionej wokół świętoszkowatych córek Ludwika XV i bogobojnej żony monarchy, Polki, Marii Leszczyńskiej. Otrzymujemy zatem, po pierwsze, smutny obraz polityki, z aluzją samej już Maïwenn, że niewiele się zmieniło od tego czasu, gdyż również dzisiaj mentalność ludzką cechuje longue durée. Na tym nie koniec. Na ekranie oglądamy prymitywnie atakujących króla i jego ukochaną bigotów, umoralniających oraz zaglądających pod kołdrę, w rezultacie zupełnie zapominających o rudymentarnych zasadach chrześcijaństwa. Katolicyzm jest orężem władzy, tak naprawdę ideą bez Boga, absolutnie nieprzychodzącym do człowieka w lekkim powiewie, jak niegdyś w przypadku Eliasza. Historyk zajmujący się dziejami społecznymi dopowie, że biografia Jeanne du Barry opowiada o tradycyjnej moralności, hołubionej przez tychże bigotów oraz instrumentalnie przez nich wykorzystywanej jako środek do musztrowania innych, szczególnie kobiet. Duchowieństwo, czyli tzw. pierwszy stan (fr. premier état) oraz arystokracja i szlachta – stan drugi (fr. deuxieme état), czerpali ze swego bogactwa całymi garściami, nie spoglądając na pozostałych. Księża nie oglądali się też na świątynne obowiązki. Egoizm oraz niepohamowana żądza zysku odrywały od rzeczywistości, podczas gdy państwo chyliło się ku ruinie. Świetnie widać to na filmie.

Deficyt finansów publicznych rósł, a Ludwik XV, wzorem swych przodków, pozostawał zamknięty w wersalskiej złotej klatce, będąc więźniem powtarzalności sztywnych rytuałów. Pokazany z detalami na ekranie np. ceremoniał porannej toalety ukazuje nam świat bez uczuć, ograniczający nawet króla, bez którego – jak twierdził Jacques-Bénigne Bossuet, ideolog monarchii absolutnej i nadworny kaznodzieja Ludwika XIV – nie mogło dokonać się zbawienie jego poddanych,.

Na pierwsze spotkanie z władcą Jeanne wyruszyła w zwykłej białej sukni, z kwiatem wpiętym we włosy, co w artystycznej wizji Maïwenn zderza się z przytłaczającą groteskowością realiów. Do tego, często pokazując się potem z rozpuszczonymi włosami, stawała naprzeciw pozerstwa, z czego słynął ów Wersal. Reżyserka zwraca uwagę na obyczajowość. Historyk widzi w tym obrazie bankructwo elit, niepotrafiących właściwie odczytywać nastrojów społecznych. Wkrótce obróci się to na niekorzyść ancien régime’u.

Jedynie wielki zryw społeczny dawał szansę na zmianę reguł tamtejszej absurdalnej codzienności. Ostatecznie bowiem Madame du Barry była wyłącznie kurtyzaną, choć samego króla. Maïwenn zapomniała dodać, że obok ewidentnych przymiotów jej bohaterka, przyjaciółka Woltera wspierająca artystów, w wielu sprawach tak naprawdę dopasowała się do okoliczności. Sprawnie nauczyła się budować dworskie sojusze, skromna na początku, szybko zauroczyła się blichtrem. Ulubione tafty, jedwabie sprowadzano dla niej z różnych części Europy. Luksusowy styl życia, w którym się rozmiłowała, wiodła w Louveciennes, ukochanej posiadłości podarowanej jej przez Ludwika XV. Przy czym – gwoli ścisłości – tytuł największej rozrzutniczki w historii Wersalu tamtego okresu przypadł ostatecznie Marii Antoninie, żonie następcy tronu.

Ten wątek także jest ciekawy i znalazł się w filmie. Do ślubu Marii Antoniny i Ludwika XVI doszło w 1770 r., a du Barry wzięła w nim udział, czego podobno przyszła para rządząca nigdy nie wybaczyła. Austriacka księżniczka, ku uciesze wrogów Jeanne, długo ją ignorowała. Zgodnie z etykietą dworską, Maria Antonina znajdowała się wyżej w hierarchii i jako pierwsza nawiązywała kontakt. Spór, w którego rozwiązanie zaangażował się nawet król oraz Habsburgowie, czyli rodzina Marii Antoniny, zakończył się siedmioma słowami, równie słynnymi jak te, przywołane na początku niniejszego eseju: „W Wersalu jest dziś dużo ludzi”.

Rewolucja francuska, jak wiemy, wybuchła w 1789 r., a nie w 1774 r., tj. w chwili śmierci Ludwika XV. Wielkie przeobrażenia społeczne dopiero czekały na swoją inaugurację. Chory na ospę monarcha, przeczuwając najgorsze, musiał kalkulować: du Barry czy ostatnie namaszczenie. Wybrał ostatnie namaszczenie, licząc na łut szczęścia po śmierci. Decyzja ta radykalnie przecinała koleje losu opisywanej kobiety, spychając ją z kart historii. Źle się kojarzyła i źle była zapamiętana, skoro mimo swego pochodzenia dosłownie straciła głowę podczas pożogi rewolucyjnej jako jeden z symboli wersalskiego przepychu.

Maïwenn wzbogaciła nieco osobę Madame du Barry. Rzecz tę historyk winien skomentować i przykrócić. Z drugiej strony, reżyserka dokonała tego zabiegu niezwykle gustownie, dotykając istotnych problemów związanych z bieżącym położeniem kobiet oraz dołączając własny głos w tej debacie. Zdaje się, że podobne polepszenie (albo uproszczenie) dotyczy także samej formuły relacji pomiędzy l’Angel i Ludwikiem XV. Zdaniem Maïwenn, władca na łożu śmierci miał wręcz wyznać miłość swej metresie. W opinii niektórych badaczy był nią faktycznie zachwycony, choć raczej dopisują oni Jeanne du Barry do długiej listy kochanek Francuza, znanego z bujnego życia erotycznego (z niewielu innych spraw historia zapamiętała tego kiepskiego króla). Osobiście, naiwnie wybieram wariant zaproponowany przez Maïwenn, uznając, że natura uczuć bywa skomplikowana, a historycy, póki co, nie mają wstępu do ludzkich serc.

Na koniec zaś drobne uzupełnienie. W rolę Ludwika XV wcielił się Johnny Deep, ikona popkultury, wracający po trudnych perturbacjach osobistych na wielki ekran. Powrót ten uważam za udany. Deep, z umiarem grający powściągliwego monarchę, potrafił jednak przenieść się na drugi plan całej opowieści. Madame du Barry uzyskuje status pierwszoplanowy, czym historii jako takiej nadano post factum przewrotny charakter. Zgadzam się z tym rozwiązaniem. Dodatkowo, w wysublimowanym wizualnie filmie oko cieszą piękne wnętrza Wersalu, kostiumy, uzupełniając zarazem losy niekonwencjonalnej kobiety. Zachwycając się bądź krytykując i Madame du Barry, i Maïwenn, pamiętajmy również o czymś jeszcze. Po raz pierwszy postać l’Angel sportretowała wielka Pola Negri. Było to już dawno temu, w 1919 r.

Maximilien de Robespierre, w ostatnim przemówieniu do Konwentu Narodowego 26 lipca 1794 r. powiedział: „Śmierć jest początkiem nieśmiertelności”. Zawsze sądziłem, że początkiem nieśmiertelności jest miłość.

 

Marcin Kruszyński
Autor jest profesorem uczelni w Instytucie Historii UPH w Siedlcach