Hetman Wielki Koronny Jan Klemens Branicki przybył do Radzynia jesienią roku 1753. Bacznie obserwował postęp prac przy pałacowej „fabryce”, a szczególny zachwyt wzbudził u niego reprezentacyjny westybul znajdujący się w ryzalicie środkowym od strony dziedzińca.
Przestrzenne schody, płaskie stopnie lekko zawieszone biegły w łagodnym łuku, owej lekkości dopełniała ażurowa kuta balustrada. Całość znakomicie oświetlona światłem dziennym przechodzącym z łatwością przez ryzalitowe porte-fenetre. Hetman zapragnął mieć podobne schody w swojej przebudowywanej przez Jakuba Fontanę rezydencji w Białymstoku. Zwrócił się z prośbą do Eustachego Potockiego o przesłanie modelu schodów wraz z abrysem balustrady. Jan Henryk Klemm, osobisty architekt Jana Klemensa otrzymał polecenie: ruszaj w najbliższym możliwym terminie do Radzynia i pozyskaj dwóch artystów tam pracujących. Byli to znani nam dobrze Jan Chryzostom Redler, wykonawca dekoracji rzeźbiarskiej, oraz Michał Dollinger, kamieniarz, który wykuł stopnie schodów, cokoły pod Redlerowskie rzeźby i ułożył tafle podłogi. Branicki szybko zorientował się w możliwościach obu wirtuozów kamienia. Wiedzę z zakresu sztuki i architektury miał ogromną, a smak i gust wysublimowany. Co powiedziałby o radzyńskiej rewitalizacji pałacu? Jak napisaliśmy chwilę wcześniej, był wybitnym znawcą tematu, więc kicz mógłby ocenić jedynie surowo.
Wchodzimy na dziedziniec pałacowy główną bramą od strony grobli, przed którą wysypano drobny tłuczeń, zupełnie niekomponujący się z architekturą. Patrzymy na archiwalne przedwojenne zdjęcie tego miejsca i widzimy bruk. Pisaliśmy już wcześniej, że brakuje kontekstu historycznego rewitalizowanego dziedzińca, którego nawet nie próbowano uchwycić z braku wyprzedzających badań archeologicznych, a stylistyka nowego oświetlenia odbiega nie tylko od latarni głównej bramy wjazdowej, ale od całości XVIII -wiecznego założenia pałacowo-ogrodowego. Dwie z tych nowych latarni są zamontowane zbyt blisko bramy wjazdowej i tym samym zasłaniają obserwatorowi stojącemu na środku dziedzińca panoplia tam się znajdujące.
Granitowe płyty dobranym kolorem, ale również sposobem ułożenia nie tworzą harmonii z korpusem pałacu. Spoiny między płytami różnej grubości już się kruszą i miejscami widoczne są ubytki. Zatrzymujemy się na środku dziedzińca i doskonale widzimy zamysł Fontany i Redlera: Widz stoi na środku areny, a wokół otacza go wspaniała galeria niezwykle dynamicznych rzeźb, które tworzą bogaty program symboliczny. Pozostaje jedynie właściwe wyeksponowanie nocą, tak, aby światło i cień jeszcze bardziej dynamizowały antyczne sceny wykute w kamieniu. Niestety, ustawione na trawnikach oświetlenie halogenowe nie tylko szpeci, ale również nie spełnia właściwie swojej funkcji, gdyż bardziej oświetla elewację niż rzeźby. Dodatkowo oślepia widza stojącego na bocznych traktach, gwarantując uciążliwe powidoki. Kolejny nowy element małej architektury to kamienne ławy. Rozumiemy sens ich zainstalowania, ale dobre jest tylko w nich to, że są kamienne. Nie pasują w ogóle do otoczenia. Kształtem toporne, płyta siedziskowa jest o wiele za gruba, brak niezbędnych ozdobnych elementów nadających rokokowej lekkości. Jakich? Spójrzcie Państwo na detale architektoniczne podtrzymujące balkon w ryzalicie środkowym. Projektant z braku materiałów ikonograficznych radzyńskiego pałacu winien dodatkowo wzorować się na kształtach kamiennych ław z ogrodów w Białymstoku, czy Puław. Znalezione podczas badań archeologicznych w Białymstoku fragmenty kamienne ław posłużyły w procesie bardzo udanej rekonstrukcji. Publikacja ” Ogród Branickich w Białymstoku – historia rewaloryzacji”, w której znajdują się prezentowane zdjęcia oryginalnych oraz zrekonstruowanych ław, od co najmniej 8 lat znajduje się w radzyńskiej bibliotece. O nieudanej rekonstrukcji jeńca już pisaliśmy wcześniej, dodatkowo warto spojrzeć na odnowione płaskorzeźby, które po tym procesie utraciły wyrazistość. Pomińmy milczeniem zainstalowane tandetne kosze na śmieci.
Tyle dziedziniec honorowy. Zaglądamy przez okna do westybulu, którym się tak zachwycał Jan Klemens Branicki. W oknach zastosowano pojedyncze szyby, zatem izolacja termiczna to tylko przestrzeń wypełniona powietrzem między dwoma skrzydłami – zewnętrznym i wewnętrznym. Być może był to wymóg konserwatora zabytków, ale przy szalejących cenach ogrzewania i kubaturze pałacu, należało właśnie w tym miejscu wprowadzić współczesną, wcale nie najnowszą technologię i od zewnątrz, zamiast pojedynczej szyby zainstalować pakiety 2-szybowe z argonem w środku. Znacząco podwyższyłoby to izolację termiczną okien. Oknom brakuje drewnianych okapników, zabezpieczających profil okienny przed długotrwałymi skutkami opadów deszczu. Widać, że farba na oknach, po tak krótkim czasie już miejscami odchodzi. Ogólne wrażenie jest takie, że są to okna z niskiej półki jakościowej. Udało nam się zobaczyć od środka kilka pomieszczeń na parterze. Drzwi wewnętrzne są kształtem klasyczne, nie zobaczymy na nich subtelnych motywów dekoracyjnych typu rocaille ( jak miało to miejsce w tzw. epoce), więc miłej niespodzianki nie będzie, a szkoda. Zauważalne są błędy produkcyjne tzn. niedomalowania skrzydeł, cząsteczki pyłu i kurzu pod warstwą farby, wynikające z niedoczyszczenia skrzydła przed etapem lakierowania. Widoczne są też miejscami uszkodzenia mechaniczne. Konieczne są poprawki, po których efekt powinien być lepszy, o ile zostaną dobrane odpowiednie klamki. Zastosowane oświetlenia sufitowe nie licują z barokowym zabytkiem. Te zawieszone na parterze w westybule nieudolnie próbują naśladować dawny styl, nie ma w nich choćby namiastki ducha epoki. Podobnie można ocenić podłogę, która kolorystycznie nie pasuje do najbardziej reprezentacyjnej, obok dziedzińca honorowego, części założenia pałacowego. Tego, czego nie widzieliśmy „na żywo”, oceniać nie powinniśmy, ale zrobimy jeden wyjątek. Patrząc na dostępne w sieci zdjęcia odtworzonych na piętrze drewnianych podłóg, przyznamy z radością, że robią bardzo pozytywne wrażenie.
Założenie pałacowo-ogrodowe czasów Potockich to dopracowane w najmniejszych szczegółach połączenie architektury, rzeźby i dekoracji malarskich. Nic nie pozostawiono przypadkowi. Pracowali tutaj najlepsi ówcześni artyści. Inspiracje przechodziły w projekty Fontany, a te rękami Redlera, Dollingera, Plerscha, Knackfusa, de Tirregaille i innych osób materializowały się na najwyższym poziomie, budząc zachwyt naonczas i dziś. Przeszłość przyszłości wysłała w kapsule czasu dzieło sztuki. Właściwe rozpoznanie i docenienie rangi tego zabytku determinuje proces jego rewitalizacji. To winny być kluczowe przesłanki, a nie pośpiech i cena. Rozumiemy, że dużym utrudnieniem były drastyczne wzrosty kosztów zakupu materiałów. Potocki i Branicki borykali się również z licznymi problemami, nierzadko zmuszeni byli do negocjacji cen, stosowania tańszych rozwiązań, ale nigdy nie przekraczali pewnych granic wysokich walorów estetycznych swoich fundacji.