Aby uniknąć wyjazdu do Niemiec na roboty przymusowe, Irenie Hapkowej (z d. Obrębskiej) udaje się znaleźć zatrudnienie w Starostwie Powiatowym, w urzędzie ruchu drogowego…

By nie tracić czasu, bo wciąż się przecież liczyło, że to się zmieni, że wróci wolność, zaczęłam się uczyć polskiej stenografii. Nieoceniona p. Stefania zdobyła dla mnie samouczek, przez znajomego, co jeździł do Warszawy i pomogła w początkach.

Mój stryjeczny brat, Wacław Obrębki zaprotegował mnie do pani Heleny Żuchowskiej, u której bywał. I zaczęłam chodzić do niej na lekcje angielskiego (znała 4 języki). Dyskretnie, bo w domu, od frontu stale mieszkali jacyś Niemcy. I z ta panią Heleną zaprzyjaźniłyśmy się, zachodziła też do mnie i trwało to do jej śmierci. Po wojnie i zamążpójściu, naukę tę przerwałam z braku czasu. Ale to, co już umiałam, przydawało mi się.

Nie wiem, komu mój szef się naraził, bo pewnie czuli, że mu coś czasem wpadnie, może nie dogodził komuś ze służbowym autem? Ten z chorą noga krzyczał raz za nim na głos: „Klown!”. Dość, że dostał przeniesienie do Hrubieszowa, bardzo niebezpiecznego wówczas miejsca. Pytał mnie , czy bym się z nim nie przeniosła, ale ja powiedziałam, że nie mogę zostawić matki. Na szczęście nie nalegał. Jego żona, całkiem ładna kobieta pracowała w rachunkowości. Wyjechali razem. A ja się martwiłam, co będzie dalej.

I to złe przeczucie się sprawdziło. Te referaty objął Alfred Weller, urzędnik z wykształcenia, który Polaków nienawidził. Był partyjny, chodził czasem przy jakichś okazjach w brunatnej koszuli z opaską na ręku z hakenkreuzem. Coraz słyszałam: „polnische Banditen” lub mówił do swojej pracownicy, volksdeutschki, Heleny Szczodrowskiej, że robi jak Polka lub podobne epitety. Chodził do Żydów lub polskich sklepów, by coś zarekwirować, a powód zawsze się znalazł. To był dla mnie ciężki czas.

Gorąco się modliłam, by coś się stało, co by mnie od niego wyzwoliło. No i doczekałam się, że dostał zawału, a nawet pierwsza to zobaczyłam. Chyba z lęku, by go nie wzięli do wojska, bo był zdrowym mężczyzną. Zaraz go zabrali, chyba do lubelskiego szpitala. Zostałyśmy same z ta Heleną. Została też jego kochanka, piękna Kate Kirsz..

Nauczona przykrym doświadczeniem postanowiłam zadziałać, by nie popaść znów do jakiegoś „polakożercy”. Mój poprzedni szef, Johann Bruckner miał przyjaciela, inż. elektryka. Nazywał się Oskar Otto Mobius, pochodził z Drezna. Wydawał mi się dobrym człowiekiem. Poszłam więc do niego i zaczęłam go prosić i namawiać, by przyjął ten Strassenverkehrsamt. Ze ja wszystko umiem i wszystko za niego będę robiła, niech on tylko figuruje i zarządza.

Poszedł do Kreishauptmanna i jakoś to załatwił. Przeniosłam się do niego na dół, do jego pokoju. Jego i tak po całych dniach nie było. Rano ograniczał się do podyktowania paru pism i  podpisów i szedł do elektrowni, do młyna lub do piwiarni. Jak było coś pilnego, wysyłam do niego gońca z papierami. W tej sytuacji mogłam pomóc wielu interesantom. Nawiązałam wtedy różne znajomości.

Potem doszła do nas Wanda Lange, córka ziemianina z Pomorza, którą losy tu rzuciły. Gdy zachorowała na gruźlicę i wyjechała do rodziny, doszedł do mnie warszawiak, Kazimierz Kozerski, młody i zaradny chłopiec. Tak doczekałam do wyzwolenia, bo jak chciałam odejść do Straży Pożarnej, to nie pozwolił.

W kolejnej części – ostatnie dni wojny