Jedna z moich koleżanek, a mam ich dwadzieścia kilka,
która jest szczęśliwą panią Maksia, a ten Maks to pies,
kiedyś mi opowiedziała znakomitą historyjkę,
niby zwykłą, lecz pod spodem coś w tej historyjce jest.
Maksio, kiedy był szczeniakiem, dostał orzech kokosowy.
Mógł go turlać po mieszkaniu, obszczekiwać albo gryźć.
Ale kiedy trochę podrósł, pomysł przyszedł mu do głowy,
by go rozbić i zobaczyć, co tam w środku może być.
Odtąd całe jego życie, całą jego treść i powab,
coś, co napędzało ogon i budziło w oczach błysk,
stanowiła jedna sprawa. Można ująć ją w dwóch słowach:
,,rozbić orzech!” – i to było jego psią idee fixe.
Ale kokos, jak to kokos – twardy orzech do zgryzienia.
Chociaż Maks był robił wszystko, co tylko mógł zrobić był,
by go rozbić. I nic z tego. Czasem bliski już zwątpienia
biegł na skwerek i żałośnie do księżyca nocą wył.
Jednak kiedy nowy ranek rosą słońca mył oblicze,
jak codziennie budził wszystkich warkot i okropny trzask.
Treść warkotu była taka: ,,Za chwilę cię rozpierniczę!”
I psu znowu żyć się chciało i znowu miał w ślepiach blask.
Domownicy szanowali pasję tę, co trwała lata.
Wujek Kazek raz miał ponoć po wódce wzruszony rzec:
,,Maksiuniu, ja cię szanuję i ciebie kocham jak brata,
bo ty masz, kurwa, cel w życiu. Cel w życiu to ważna rzecz!”
Mijały lata i zimy, a orzech ciągle nie pękał.
Tak samo nie pękał Maksio, choć mocno przytył i zbrzydł.
Coż z tego, że wieczorami troszeczkę charczał i stękał…
Gdy ma się swoje psie lata, to nie jest już żaden wstyd.
Lecz wszystko ma własny koniec, może z wyjątkiem wieczności.
Kończy się każda ballada i kończy się każda pieśń.
Któregoś dnia orzech uległ i odkrył swoje wnętrzności.
W środku istotnie coś było. Niestety, to była pleśń.
Chciałbym po każdej balladzie mieć morał, co trafia w sedno.
A w tej historii morałów może być nawet i z pięć.
Na przykład: wśród zwykłych marzeń miej zawsze choć takie jedno,
które się nigdy nie spełni, a da ci do życia chęć.