Stała się rzecz niesłychana – pizza do szkoły wjechała!

Powie ktoś – też mi nowina. Dobrobyt rośnie, szkolne sklepiki wychodzą naprzeciw oczekiwaniom domorosłych klientów. (Ech, my musieliśmy zadowalać się cienkim andrutem i oranżadą z woreczka). To nie ten przypadek.

Uczniowie jednej z radzyńskich podstawówek na jednej przerwie zamówili „placuszek” ( „czosnuniu dodaj!” – jak prosili klienci „Małej”), na kolejnej ją spałaszowali.

Pochylmy się nad tym, co zaszło od wybrania w telefonie jednego z „prowodyrów” numeru lokalu, serwującego przysmak do momentu konsumpcji.

  1. Uczeń dzwoni do pizzeri (restauracji) i podaje adres jej dostarczenia. Przyjmującemu zamówienie nie świta refleksja, którą mógłby wyrazić w słowach: „ja ci, gówniarzu, dam pizzę! Ucz się, a nie ci żarty w głowie! Dowcipniś! Przyjdź z kolegami po szkole). Klient nasz pan – te sprawy, rozumiem. Żelazne prawa rynku.
  2. Dostawca przekracza próg placówki oświatowej – nie spotyka nikogo na korytarzu? Gdzie czujne panie woźne? A może żacy wpadli na plan odbioru „przesyłki” przed frontowymi? Nie powiązali też chyba firanek czy zasłon, by wciągnąć ją oknem? Mogli być w zmowie – „pani Kaziu, przepuści nas pani, odpalimy cząstkę i odgrzeje ją  sobie pani w mikrofali na zapleczu”

Pytań można mnożyć. Nawiasem mówiąc, komicznie wyglądałoby śledztwo ws. „pizzagate”

Może zakup „placuszka” był wyrazem sprzeciwu wobec nudnemu menu w szkolnej stołówce?

*

-Co było na obiad?

-Kartofalnka i ryba

-No, to nieźle dają!

*

Szkole gratulujemy swobody uczniów (nagana za sprawowanie, piątka z przedsiębiorczości i zaliczenie z wiedzy o społeczeństwie).

A milusińskim dedykujemy stary utwór zespołu Małe Wu Wu (wymieniane w songu słodycze śmiało można wstawić jako zatowarowanie każdego szkolnego sklepiku. Kolejki ciągnęłyby się przez cały korytarz, i nikt nie wpadłby na pomysł na dostawę jedzonka z zewnątrz)