– Daleko jeszcze?
– Niezbyt. Myślę, że za pół obrotu możemy zacząć przygotowywać lądowanie.
– Gdzie lądujemy?
– Na ich naturalnym satelicie.
– Dane!
Sebis spiął się w sobie, by nie powiedzieć kapitanowi Pupusowi, co o nim myśli. Co myśli o jego sposobie bycia, o zachowaniu wobec podwładnych, o szeroko (a raczej w tym przypadku – wąsko) pojętej kulturze osobistej, o jego dość lekceważącym podejściu do higieny osobistej (co nie pozostawało bez wpływu na komfort lotu). Jeszcze nie teraz. Zdecydował już, że po zakończeniu misji na pewno da upust swoim odczuciom, ponieważ wszystko będzie miał już wtedy gdzieś.
– Lądujemy na ich naturalnym satelicie tak, by swobodnie móc operować. Mam na myśli wysłanie do ich przywódców grzecznej wiadomości z prośbą o grzeczne przyjęcie. Przez ten czas przyglądamy się i uaktualniamy dane.
– To mamy nieaktualne? – Pupus omal nie zakrztusił się napojem z zawartością rozluźniacza, którego stężenie przekraczało normy dopuszczalne w podróżach do sąsiedniej galaktyki. Oczywiście wszyscy przymykali na to oko, wszyscy, z wyjątkiem Sebisa, który wielokrotnie czynił na ten temat głośne uwagi, co powodowało ataki furii Pupusa.
– Dane zbierałem sto pięćdziesiąt obrotów temu. Sytuacja na planecie jest dynamiczna, wiele mogło się zmienić.
„Ciekawe, czy chociaż zajrzał do danych, knur parszywy” – myślał Sebis. – „Jak go znam, to może jakiś film co najwyżej obejrzał, bez zrozumienia”.
– No to dane! Co wiemy? –tembr głosu Pupusa zmieniał się szybko, wraz z ilością wypijanego płynu z rozluźniaczem.
– Jak zaznaczyłem w raporcie, który otrzymali wszyscy członkowie załogi, zamierzamy nawiązać bezpośredni kontakt z mieszkańcami planety w galaktyce sąsiadującej z naszą. Jest to planeta, która jako jedyna w dość dużym promieniu charakteryzuje się zorganizowanymi formami życia. Życie inteligentne toczy się tam stosunkowo od niedawna, kilka razy krócej niż u nas.
– Wierzenia?
– Zróżnicowane. Większość mieszkańców, mniej więcej 60 procent, da się zakwalifikować do dwóch wyznań monoteistycznych, które wiodą prym na planecie. Oczywiście każde z tych wyznań dzieli się na szereg drobniejszych odłamów, ale nie będę wnikać teraz w szczegóły. Bardziej istotne jest to, że ci, których jest najwięcej gwałtownie ustępują pola tym, których jest trochę mniej, na własne zresztą życzenie…
– Dobrze, dobrze, nie zapędzaj się, może kiedyś.
– … i z tego też powodu przewidywany jest w najbliższym czasie konflikt na masową skalę.
– Co ty powiesz? Jak masową?
– Jak dobrze pójdzie, to nie zostanie kamień na kamieniu. Przynajmniej w głównych ich skupiskach, w miastach.
– To po co my tam lecimy w ogóle?
– Żeby zdążyć. Żeby się pokazać. Mój nauczyciel, mistrz Lemus, opowiadał na wykładach, że już kilkakrotnie nasze przybycie zapobiegło lub oddaliło w czasie samozagładę na różnych zamieszkanych planetach.
– Ilu ich jest?
– Jakieś siedem miliardów. Z czego miliard cierpi z powodu przejedzenia, a trzy miliardy z niedożywienia…
– A to typowe, typowe dla wczesnego stadium rozwoju inteligentnego życia. A powiedz mi jeszcze – czemu ich tak dużo?
– Bo i planeta spora, większa trzykrotnie od naszej. I warunki korzystne…
– A jak wyglądają?
– Filmu pan nie oglądał?
– Odpowiadaj, jak pytam.
– W zasadzie podobni do nas, tylko bardziej owłosieni (wiadomo, wcześniejsze stadium ewolucji), nie mają tylnego oka, ale mniejsi są od nas o jedną trzecią mniej więcej.
– To i jedzą mniej.
– I piją…
– Milczeć! Film pokazać, odmaszerować!
„Jak to dobrze, że to moja ostatnia misja” – pomyślał Sebis. Miał dość służenia padalcom, wyniesionym na wysokie stanowiska zazwyczaj zupełnie przypadkowo, dzięki powiązaniom genetyczno-towarzyskim, podłości, wrodzonej służalczości i włazidupstwu. A może również dzięki jakimś tajemnym czynnikom na górze, o których nie mógł wiedzieć. Nie mógł, bo tacy jak on są zawsze potrzebni do pewnych robót, ale powyżej pewnego pułapu zajść nie mogą. Postanowił odejść ze służby w Intergalacticos, chociaż z powodzeniem mógłby jeszcze długo latać i nieść oświecenie mniej rozwiniętym planetom. Uznał jednak, że zarobił już na tyle, że spokojnie do końca życia wystarczy mu na życie, nawet więcej niż skromne. Będzie realizować swoje pasje, między innymi nadal będzie podróżować pomiędzy galaktykami, ale już na własną rękę, bez wrzeszczących, na niczym się nie znających przełożonych. Kto wie, może gdyby swego czasu trzymał język za zębami i podobnie jak zdecydowana większość wykorzystywał każdą możliwą i niemożliwą okazję do przysłowiowego lizania tyłka, siedziałby teraz na miejscu Pupusa, pił luksusowe rozluźniacze i wydawał polecenia. Jednak ta część jego duszy, która odpowiadała za przyzwoitość, dusiła te zapędy w zarodku.
-Ej, a co oni tak chodzą wszyscy i majdrują palcami po jakichś ekranikach? Chodzą jak nieprzytomni i gapią się w te monitorki – spytał w nieoczekiwanym przypływie ciekawości Pupus.
-Weszli w tę fazę, którą my przeżywaliśmy jakieś sześćset okrążeń temu. A trzeba pamiętać, że obrót u nich trwa dwa razy krócej, a okrążenie wokół rodzimej gwiazdy trzy razy krócej, niż u nas. Dopiero co umasowili komunikację za pomocą łączy bezprzewodowych i opanowali tanią produkcję wyświetlaczy i temu podobnych utensyliów. U nas historycy nazwali ten etap w rozwoju epoką ekranu powszechnego, uczą o tym w naszych szkołach…
-Dobra dobra, bez wymądrzania. Od dawna oni tak?
-Nie, tak jak mówiłem, od niedawna, od kilku okrążeń. Przy czym, proszę zwrócić uwagę, dotyka to jakichś dziewięćdziesięciu ośmiu procent populacji – starych, młodych, wykształconych, niewykształconych. Majdruje paluchami – jak raczył pan zauważyć – przywódca, majdruje młody osobnik pasący zwierzęta rzeźne gdzieś w mniej rozwiniętych zakątkach.
-Jedzą jeszcze inne żywe istoty?
-Jedzą. I to jak! Trochę ich obserwowałem, to miałem możliwość…
-Długo tam byłeś?
-Byłem kilka razy po kilka obrotów, musiałem zdobyć dokumentację fotograficzną i filmową, do tej pory nie nawiązałem kontaktu z nimi, choć mogłem.
-Widzieli cię?
-Widzieli. Nawet mnie sfotografowali parę razy. Do tej pory się kłócą czy te zdjęcia są prawdziwe, czy nie. Ci, którzy wierzą, że widzieli inną formę życia są w mniejszości i zazwyczaj uważani są za niespełna rozumu odszczepieńców, choć przecież sami się prosili o kontakt…