O „Białym”, który dawał nadzieję, programie „Kocham kino” i „Perły z lamusa” oraz łódzkiej ziemi obiecanej- z Pawłem Hapką rozmawia Jakub Hapka.
https://kozirynek.online/blog/2020/10/15/rozmowa-z-pawlem-hapka-pracownikiem-muzeum-kinematografii-w-lodzi-odc-1/
https://kozirynek.online/blog/2020/10/17/rozmowa-z-pawlem-hapka-z-muzeum-kinematografii-w-lodzi-odc-2/
https://kozirynek.online/blog/2020/10/22/rozmowa-z-pawlem-hapka-odc-3/
https://kozirynek.online/blog/2020/10/25/rozmowa-z-pawlem-hapk-odc-4/
https://kozirynek.online/blog/2020/10/29/rozmowa-z-pawlem-hapka-odc-5/
„Trzy Kolory. Biały”?
To jedyny polski film w tej trylogii, który wydaje się najbardziej życiowy, osadzony w konkretnych realiach. Pozostałe dwa kolory też dotykają spraw fundamentalnych, ale nie są tak francuskie, jak „Biały” jest polski.
Nasz rodak wraca do Polski i odnosi sukces, podczas gdy we Francji był przegrany. Dokonuje zemsty na francuskiej żonie, która go odrzuciła. Dopiero w finale mogą się pojednać. To także ma wymiar symbolu, Krzysztof Kieślowski ukazał skomplikowaną relację z Zachodem.
To jest żywe, ze znakomitą gra aktorska Zamachowskiego, Gajosa, Julie Delpy. Można go odbierać optymistycznie, zwłaszcza na tle dość pesymistycznego oglądu świata w twórczości Kieślowskiego.
https://www.youtube.com/watch?v=wZrL98NK4rU
To też film, który poznałem w liceum, w ramach programu „Kocham kino”. Ambitne tytuły poprzedzone dyskusją Grażyny Torbickiej i Tadeusza Sobolewskiego. To było dla mnie wprowadzenie w specyfikę krytyki filmowe. Sobolewski miał wielkie zaplecze intelektualne, zaś Torbicka klasę i wdzięk. Żałuję, że nie nagrałem na kasetę samych wstępów. Filmy można dziś znaleźć wszędzie, ale wstępy są do nich są bezcenne. Tylko kilka z nich ktoś wrzucił na YouTube.
https://www.youtube.com/watch?v=E8MpOPiIVmI
Drugi wspaniały duet to Kałużyński i Raczek. „Perły z lamusa” były pionierskim programem, z „perełkami” starego kina wyświetlanymi w telewizji po raz pierwszy, sprowadzanymi gdzieś z zagranicy, czym zajmował się bardziej obrotny Raczek. Odpowiadali na żądania widzów, niekiedy bardzo stanowcze. Otrzymali kiedyś list, w którego autor zagroził: „Jak panowie nie puszczą „Czerwonej oberży” z Fernandelem, to ja przestaję oglądać telewizję polską!“ (śmiech). Na co Raczek: „Tak, spełniliśmy pana prośbę, ale proszę już więcej nie uciekać się do szantażu”.
Teraz podobną rolę pełni TVP Kultura, poprzedzająca filmy prelekcjami znawców, grupująca seanse w różne tematyczne cykle.
Przechodzimy do współczesności. Jak trafiłeś do „Holly Łódź” i znalazłeś swoje miejsce na Ziemi?
To dziwna sytuacja, ponieważ dostałem angaż do muzeum, które nie funkcjonuje obecnie w normalny sposób jako placówka, którą można zwiedzać. Jest w remoncie od połowy 2019 roku. Według planu ma otworzyć podwoje w kwietniu 2021 roku, a miesiąc wcześniej mają pojawić się pierwsze wystawy.
Muzeum Kinematografii mieści się w pałacu Scheiblerów – słynnych łódzkich fabrykantów. W znajdującej się tuż obok dawnej wozowni działa „Kinematograf“, kino studyjne, które jest powiązane z Muzeum. Wyświetlane są tam filmy, odbywają się spotkania z twórcami, zajęcia i wykłady.
Skąd dowiedziałeś się, że tam szukają człowieka?
Rozszerzając ofertę edukacyjną, rozbudowano dział Kultury i Edukacji Filmowej. Na terenie kina prowadzone zajęcia dla różnych grup wiekowych, związane z kinem i kulturą filmową. Wykłady zarówno o różnych okresach kina, jak też o warsztacie i technikach filmowych.
O warsztacie opowiada na przykład „Od scenopisu, pomysłu do kopii ekranowej”, ukazujący kolejne etapy powstawania filmu. Dużą popularnością cieszą się „Efekty specjalne w kinie“. Treść tego wykładu należy zresztą regularnie modyfikować, w tak szybkim tempie dokonuje się postęp techniczny.
Na stanowisko szukano kogoś, kto dysponuje już solidną wiedzą filmową. W moim przypadku – potwierdzoną dyplomem z filmoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. To były najfajniejsze studia w moim życiu (śmiech). Z całym szacunkiem i wielkim sentymentem dla UMCS-u… Ukończyłem też anglistykę w Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach.
Tam, gdzie wykłada znany nam prof. Dariusz Magier…
Pojawił się, gdy składałem ostatnie rozdziały pracy magisterskiej, nie miałem więc okazji uczęszczać na jego zajęcia. Wykładało tam sporo ciekawych ludzi. Uczelnia była otwarta na wymianę, zajęcia prowadzili więc specjaliści z różnych krajów. Nie pamiętam niestety nazwiska pani profesor z Rosji, która potrafiła zafascynować czymś tak groźnie brzmiącym jak lingwistyka stosowana!
Filmoznawstwo na UJ studiowałem zaocznie. Co dwa tygodnie wyprawiałem się na weekend do Krakowa. Na pierwszym roku, będącym zarazem ostatnim na stacjonarnej filologii polskiej, dojeżdżałem z Lublina pięć godzin. W następnym powróciłem do Radzynia i podłuż wydłużyła się o kolejne trzy. Dość czasochłonny dojazd. Jako nauczyciel pracowałem 4 dni w tygodniu, piątek musiałem mieć wolny. Wracałem późną nocą w niedzielę.
Jak teraz o tym myślę, to zaskakuje mnie moja wytrzymałość. Podczas tych długich tras kierowcy autobusów umilali podróż filmami. Czasami zdarzały się hity, ale najczęściej produkcje, z którymi zapewne nigdy bym się nie zetknął, będące dla wybredniejszego odbiorcy torturą. Romansidła, , nieudolne kino akcji, czy komedie wyjątkowo niskich lotów. Muza i meduza to prawdopodobnie najgorszy film w moim życiu. W żadnych innych okolicznościach nie byłbym stanie tego obejrzeć. Jednak dzięki temu dowiedziałem się o rodzaju kina, na które filmoznawstwo spuszcza litościwą zasłonę milczenia.
Wracając do Łodzi…
Wcześniej przez trzy lata mieszkałem w Warszawie, gdzie uczyłem w szkole języka angielskiego. Ale cały czas szukałem czegoś, co jest związane z filmem.
Uważam, że do zawodu nauczyciela trzeba mieć powołanie. Poczucie, że jest do tej pracy tego stworzony. Nie wystarczy być tylko takim rzemieślnikiem, który robi swoje, a po wyjściu ze szkoły natychmiast zaczyna myśleć o czymś innym. U mnie tym czymś było rzecz jasna kino.
Dla kinomana Warszawa jest wspaniała. Multipleks w każdej dzielnicy i cała masa kin artystycznych, choćby legendarny Iluzjon, prezentujący zbiory Filmoteki Narodowej. Stolica jest gigantem, czasami do wybranego kina jedzie się godzinę w jedną stronę. Niestety, w samej Warszawie nie trafiła się żadna ciekawa oferta związana z edukacją filmową. Pojawiła się natomiast oferta z Łodzi.
Bez najmniejszego wahania złożyłem papiery. Na rozmowie kwalifikacyjnej stwierdziłem – ku zdumieniu moich interlokutorek – że jestem gotowy na przeprowadzkę, aby móc podążać za swoją pasją. Być może to ich przekonało.
Dałeś im odczuć swą fascynację
Tak, bił ze mnie entuzjazm! Od dłuższego czasu szukałem czegoś związanego z kinem albo przynajmniej z kulturą, jeżdżąc na dziesiątki rozmów kwalifikacyjnych. Podczas rozmowy kwalifikcyjnej w Muzeum od razu poczułem się swojsko. W swoich klimatach.
To było jakoś dwa tygodnie przed świętami. Przyjechałem do Muzeum i było bardzo sympatycznie. Na rozmowach kwalifikacyjnych to rzadkość! Stwierdziłem, że nawet gdyby nic z tego nie wyszło, fajnie było przyjechać. O wynikach rekrutacji mieli mi dać znać pod koniec roku. Na dwoje babka wróżyła, nic nie wiadomo, ale… Na Gwiazdkę, przed Wigilią, ok. 12.00 dostałem maila, że pozytywnie rozpatrzyli moją prośbę.
Jeden z piękniejszych prezentów pod choinkę…
Specjalnie tak zrobili! Mogli pewnie zawiadomić dzień wcześniej, ale zrobili mi prezent gwiazdkowy (śmiech). Otworzyła się zupełnie nowa perspektywa. Wyzwaniem jest kwestia aklimatyzacji w nowym miejscu. Zadomowiłem się już w Warszawie, a tu coś nowego… W bliższym poznaniu Łodzi pomogła mi… pandemia. Do połowy marca nie miałem nawet internetu w mieszkaniu. Stwierdziłem, że nie ma co jechać do domu i narażać bliskich na potencjalne zakażenie, lepiej zostać na miejscu. Założyłem internet, co dziś oznacza zadomowienie się. Urządzałem też sobie wycieczki po łodzkich trasach rowerowych.
Bardzo ciekawym był okres od stycznia do połowy marca. Stale się coś działo – wykłady, prelekcje, spotkania z ludźmi kina, takimi jak Andrzej Seweryn.
Miałem zajęcia ze studentami stosunków międzynarodowych w ostatni dzień, kiedy można było wyświetlać coś w kinie, wykorzystaliśmy więc czas do końca. Pokazywaliśmy nominowanych do Oscara francuskich „Nędzników“, ukazujący dramatyczną sytuację na przedmieściach Paryża. W filmie przedstawione są fikcyjne rozruchy, jednak nawiązują do autentycznych. Wszystko oddycha realizmem, zdjecia kręcono w tych dzielnicach.
Przed seansem miałem prelekcję, a po seansie wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja. Jest tam podobne zawieszenie, jak w polskiej „Supernowej” – pauza, która ma nas zmusić do zastanowienia. Dyskutowaliśmy, jak dalej może się potoczyć akcja, jak rozwiązać ukazany tam problem.
Był to dosłownie ostatni moment na takie spotkanie. Kilka godzin później zamknięto wszystkie kina. Jeszcze kilka dni pozostaliśmy w pracy, później już pracowaliśmy zdalnie.
Jak do lockdownu wyglądał Twój dzień pracy?
Prowadziłem zajęcia z różnymi grupami. Najwięcej pojawiało się szkół podstawowych, sporo licealnych, czy wspomniana grupa studentów. W przypadku zajęć dla pierwszych klas podstawówki oraz przedszkolnych głównymi animatorkami są moje koleżanki Maja i Dominka. Tacy mali słuchacze to zupełnie inna dynamika, inny rodzaj energii.
Po każdych takich zajęciach prezentowany był zestaw animacji. Wspomniane już klasyczne bajki polskie ze studia Se-Ma-For, jak „Przygody kota Filemona“. Co ciekawe, te bajki na dużym ekranie się podobają. Fajnie, bo trochę się tego bałem.
Że nie skupią na tyle uwagi, przy obrazkowym społeczeństwie, musi mieć błyski, trzaski…
Tak, że będą patrzyły na klasyczną animację z grymasem. A tymczasem nie! Świetnie się przy tym bawią. Przepytywane przez Domo pięcio-sześcio i siedmiolatki mają spora wiedzę o klasycznych postaciach. Podczas zgadywanki- rymowanki bezbłędnie odgadywały, kto jest kim.
Oglądanie bajek na dużym ekranie ma walor edukacyjny. Pokazuje dzieciakom, że oglądanie moze być celebrowane – duży ekran, ciemna sala, wygodny fotel, strumień światłą z projektora. Przyznam się też, że powracając po latach do Misia Uszatka poczułem autentyczne wzruszenie. To naprawdę piękna, refleksyjna bajka, ucząca empatii i przyjaźni.
Jako Muzeum odziedziczyliśmy trochę eksponatów ze zlikwidowanego „Semafora”. Dzięki temu można zobaczyć, w jaki sposób te bajki powstawały. Ocalić od zapomnienia tak wiele, jak to możliwe.
Patronami naszego kina „Kinematograf” są rzeźby dwóch kotów – Filemona i Bonifacego.
Ale to nie wszystko! Okno biura, przy którym pracuję na komputerze, wychodzi na plac, gdzie ustawiono rekwizyty z „Kingsajzu” – gigantyczny pantofel oraz czajnik, w którym Kilkujadek…
…brał kąpiel. „Podajcie nowe rózgi!”
Tak długo ich będziemy kochać, aż oni nas wreszcie pokochają (śmiech). Są też wielkie sztućce i telefon.
Wspomniałeś o nagrywanych filmikach
Do czasu lockdownu jako muzeum stawialiśmy zdecydowanie na kontakt z żywym człowiekiem. Miałem 10-minutowe prelekcje w ramach cyklu oscarowego, prezentującym zestaw nominowanych filmów.
Przy okazji tego cyklu wreszcie poznałem wnętrze kabiny projekcyjnej, gdy ustawialiśmy z operatorem zestaw slajdów do wyświetlenia. Dowiedziałem się wówczas o wielu technicznych aspektach pracy w kinie.
Teraz trzeba było przenieść większość aktywności do sieci. Moje filmiki z serii Samowyzwalacz: Edukacja Filmowa to zapowiedzi najważniejszych seansów „Kinematografu“ z danego miesiąca, oraz opowieści o historycznych eksponatach, które pojawią się na ekspozycji Muzeum.
Są to takie obiekty jak francuska kamera i projektor Pathe Baby czy aparat filmowy „Oko” Kazimierza Prószyńskiego, wybitnego wynalazcy, nazywanego Kolumbem polskiej kinematografii. Stworzył niesamowitą rzecz, z której do dziś możemy być dumni…
Zapraszam do oglądania!