Po lewej osiedlowa uliczka, z krótkim ciągiem punktów handlowych – jakiś lekarz, ubezpieczenia, pizzeria – całkiem dobra – i coś dalej. Uliczka dochodzi prawie do Jana Pawła II – gdzie kiedyś kończyło się miasto – czyli, gdzie była końcowa pętla 9.

Po obu stronach blokowiska. Niejednorodne. Każda mała studnia bloków lub jak z klocków lego – zbudowana przez kogoś innego – i każdym takim chunkiem bloków – zarządza kto inny – najczęściej wspólnota mieszkaniowa lub minispółdzielnia.
Każdy architekt takiego chunku miał swój własny pomysł – a to na kształt i formę bloku – a to na parking – płot – plac zabaw, boisko w obrębie – itp., itd. Jest to dosyć ciekawe. Nawet dla niego – laika architektonicznego.

Uliczka po łuku idzie w lewo. Zaraz przedszkole.

Z doświadczenia ma wiedzę – kiedy, o której najlepiej odebrać córkę.
Podwieczorek – już się pierwsze Matki zbierają – rozmawiają – wymieniają doświadczenia, wiedzę – troszkę się rozśmieszają do polepszenia humoru – jedna drugą z trzecią głaskają Panią przedszkolankę – albo pod włos albo z włosem – zależy od dnia – Pani przedszkolanki oczy- wiście. Wymieniają spostrzeżenia i obserwacje. Ot, taki po prostu Matczyny codzienny sznyt życia.

Między 15:00 a 15:15 jest już po wszystkim.

Staje przy przedszkolu – spala spokojnie – bo z Małą

nie będzie jak. Przejdą się – bo pogoda nie zła – i dopiero papieros pod blokiem – po ponad godzinnym spacerze.

Spala – wchodzi – bierze Małą (zawsze ze środka sali lubi wbiec wprost w jego ramiona i na przysłowiowe ręce – piękne to – dla niego zwłaszcza – zobaczyć szczęście w oczach dziecka na widok swojego ojca – siebie – i krótki, szybki bieg wprost w jego i na jego ręce) – idą do szatni i się ubierają.
A dzisiaj autobusiem?
-Nie, nie, Kochańcu mały, przejdziemy się. Jest fajnie na dworze.
-Na śpacer?
-Tak.
-A czy taksiówką? Ja lubię taksiówki.
-Nie, Taty noga nie boli – jest ładna pogoda – przejdziemy się.
-Przejdziemy się?
-Tak.

Ubiera ją. Skarpetki – spodenki – buciki. Komin – polarek – kurtka – czapka.
Do góry bródka. Do góry. Trzeba czapkę zawiązać.
Stój prosto. Już. Dziękujemy. Do widzenia.

Wychodzą z przedszkola. Pogoda jest nie zła – dobra. Pogoda jest nie zła. Przejdą się.

Zazwyczaj zajmuje im ta droga około ponad 1 godzinę.

Na jesieni Atena lubi chodzić po trawnikach i szeleścić butami w zeschłych liściach.
Gdy pogoda jest deszczowa – chodzić i skakać po kałużach. A gdy jest dość słonecznie – ciepło – idą prostą, najkrótszą drogą do wąwozu – wchodzą tam po schodkach w dół – z jednego z ogrodzonych osiedli – i sobie łażą. W wąwozie nie musi jej trzymać za rękę. Idzie sobie spokojnie – coś
patrzy – może na fajne zdjęcia – które by wyszły. Atena sobie idzie spokojnie – nietrzymana za rękę – to zajrzy tu – to zajrzy tam – odbiega od niego – to przybiega.
-Tatu, tatu, tu siusiu. – Pokazuje na Toi Toi (zresztą świetny pomysł zarządzających tym wąwozem).
– Tak, Mała – tatu tu siusiu – ale to było z półtora roku temu. A ty to pamiętasz? Już kobietą jesteś?
Siusiu, siusiu tatu, tu był.

Mijają tzw. muszlę koncertową – choć to bardziej altanka – albo po prostu kawałek kwadratowej powierzchni wyłożonej kostką, kilka schodków do góry powyżej chodnika – i przykryta porządnym betonowym daszkiem wspartym na czterech kolumnach. Miejsce letnich koncertów (najczęściej kościelnych, religijnych).

Kościół na Bursztynowej jest bodajże znany ze swoich festynów?

Idą w kierunku Jana Pawła II – w kierunku kortów tenisowych.
Chodnik zaczyna lekko podchodzić pod górę.
Po lewej plac zabaw tzw. góralski – cały zrobiony jakby z jednego kawałka drewna.
Po prawej pierwsze bloki Szmaragdowej.

Przy kortach skręcają w prawo, po starych, zniszczonych schodach – na których po ulewnej nocy albo dniu jest błoto, które to wygląda na to, że ścieka strugą w dół razem z deszczem.