W powieści Artura Ziontka zaczęła się letnia kanikuła 1938 roku. Przybywamy razem z głównym bohaterem na małą stację wschodniej części Polski.


Jesteśmy w małej miejscowości, będącej centrum wszechświata jedynie dla okolicznej młodzieży, która lubi tu przyjeżdżać, tak jak chrześcijanie lubią pielgrzymować do Częstochowy. Zatem to co się tu zdarza ma wymiar lokalny. Ale czy na pewno? Czy nie wybrzmiewają w tej książce echa wydarzeń większych, czy Kossów, w którym osadzona jest akcja powieści, jest zawieszoną w próżni cywilizacyjną albo metafizyczną bańką, w której dzieją się rzeczy ludzkie i nadprzyrodzone?

Jesienią w nazistowskich Niemczech dojdzie do pogromu Żydów, w noc zwaną kryształową. Tutaj jeszcze lato, a akcja powieści dzieje się w sąsiadującej II Rzeczypospolitej. Zatem wydarzenia są jakby bez związku, ale może to z ich powodu obłąkanego starca Libermana nawiedzają w powieści prorocze sny o pożarach i płonących ludziach, wizje, które przeszkodzą w zwykłym grzybobraniu. Zanim nieziemskie krzyki i jęki zaczną przedzierać się przez okolicę, przejmująca scena w lesie spowoduje jakby zatrzymanie czasu. Czy minutę ciszy?

W powieści tej spotkamy stareńkiego, miejscowego bohatera powstania styczniowego, Feliksa Bartczuka, w małej epizodycznej rólce. Pojawi się postać doktora Hieronima, którego pierwowzorem jest prawdziwy legendarny lekarz, mieszkający w tej miejscowości. Jakby to miały być nieodłączne części kossowskiego pejzażu. Imiona i nazwiska mieszkańców, daty i  ich miejsca narodzin – wszystko wyciągnięte z prawdziwych archiwów, bo nie o zmyśloną historię autorowi chodzi. Ani doktor, ani pan Feliks czy stary Liberman, nie mogą być w tej powieści zapomniani. Ta opowieść sięga po udokumentowane źródła: wycinki z prasy, cytaty z książek i inne ślady skatalogowane w bibliotekach. Wreszcie sam Kosów Lacki, mimo że ukryty pod archiwalną nazwą, znajdziemy na mapie.

Pomimo tego, że w powieści pobrzmiewają echa autentycznych spraw i wydarzeń, Ziontek chce nas zainteresować zupełnie czymś innym. W tym celu powoła do życia bohatera powieści, komisarza, którego sława wyprzedza jego przybycie, do wyjaśniania spraw metafizycznej natury. Walenty Konopka zostanie wezwany z Warszawy w sprawie latawców.

Powidoki, którym usta się ruszają, jakby coś mówili. Nietypowi mieszkańcy miasta. Nieliczni ich tylko rozumieją. Ale z czasem, gdy rozprawiać się o tym zacznie na warszawskim Kercelaku, gdy ludzie zaczną wiedzieć lub domyślać się zbyt wiele, zaniepokoi to Ministerstwo Administracji, a także Ministerstwo Wyznań Religijnych i Publicznego Oświecenia, a wysłanie państwowego komisarza, Walentego Konopki, zostanie poprzedzone pismem z dużą ilością państwowych pieczęci.

Czy to powieść o milczeniu? Może przemilczaniu? Braku porozumienia? Niewyjaśnionej tajemnicy, którą trzeba opisać? A może o języku? Język, który niewielu rozumie, z wyjątkiem wielu mieszkańców Kossowa. Co w Kossowie odkryje komisarz Konopka, oprócz żywych dialogów miejscowych gospodyń, entuzjastek życia. Jakimż to językiem autor opisał epizodyczną opowieść o zakochanych, Ryfce i Kuszelu? Ona, najpiękniejsza z kucharek. On, najpiękniej czytał Torę. A miłość z nimi siedziała przy stole. Czyżby sama poezja, godna Mickiewicza, może Słowackiego, w tej historii się zapisała?

A co każdy zapisuje we własnym notatniku: Konopka, Besztak, Henryk Barabasz na zdjęciach, co doktor Hieronim? Co zapisano w archiwach, aktach, kartotekach i jakimi wyciągniętymi z nich detalami autor, Artur Ziontek, uatrakcyjni nam podróż do Kossowa, a Walentemu Konopce pobyt w okolicy?

Widma, dziwadła, cienie, powidoki, zmysłowe i eteryczne opowieści, i miejscowa okowita, uniosą cię w tej powieści w jakieś nieznane rejony, w których każdy coś innego wyczyta.

Konopka jest trochę jak medium, tego czasu i miejsca, jego tożsamości. Co zrobi, gdy zrobi swoje?

Artur Ziontek, „Latawcy”, Wydawnictwo Ostrogi, Kraków 2021.

 

 

Maria Kryńska-Szostak