Stało się. Kozirynek rusza z nowym cotygodniowym cyklem, w którym chcemy podzielić się z wami (subiektywnie rzecz jasna) tym, co w świecie melodii jest najlepsze. Tym, co nas kręci i co sprawia, że cały ten zwariowany szybki świat, każdego wieczoru nagle zastyga w bezruchu i wybucha pełną siłą wypełniając dom dźwiękami, które towarzyszą nam często od dzieciństwa.

Pomysł w mojej głowie zrodził się w ułamku sekundy, podczas jednego ze spotkań redakcyjnych portalu i ma na celu przybliżenie smaku tych nut, którymi żywimy się na co dzień. Będą to rzeczy zarówno hitowe, jak i wyciągnięte na światło dzienne gdzieś z zakamarków ciemnej piwnicy, z zawilgoconego starego pudła, jednym silnym dmuchnięciem pozbawione kurzu i szybkim ruchem ręki wrzucone na talerz wiekowego już gramofonu. Czasem będzie ostro szybko i ciężko, czasem łagodnie i melodyjnie, czasem psychodelicznie, innym razem tanecznie. Czasem coś zaproponuje Adam, a czasem ja. Zawsze będzie jednak trzeszcząco i analogowo. Co tu dużo mówić. Zaparzcie kawę, usiądźcie wygodnie w fotelu i posłuchajcie…

 

Zaczynamy od płyty w której wzięła udział najlepsza śmietanka polskiej sceny rockowej (Zbigniew Hołdys, Piotr Szkudelski, Andrzej Urny, Andrzej Nowicki – Perfect; Tadeusz Trzciński – Breakout; Paweł Markowski – Maanam; Jerzy Kawalec – Krzak; Janusz Niekrasz, Andrzej Nowak – TSA; Wojciech Waglewski – w tamtym czasie Osjan, niedługo później VooVoo; Wojciech Morawski – Porter Band oraz Martyna Jakubowicz, Joanna Posmyk, Mirosław Rzepa i Andrzej Kleszczewski. Ufff!!!). Albumu, który według mnie odzwierciedla czasy, gdzie nie za wiele można było powiedzieć, a każdy miał wiele do powiedzenia. Płyty z czasów gdzie Perfect był Perfectem, Hołdys był z Perfectem i Hołdys był Hołdysem.

I Ching bo o niej mowa, została nagrana w studiu radiowej Trójki między grudniem 1982 roku, a październikiem 1983. Jest to jednorazowy projekt pod kierownictwem Zbigniewa Hołdysa, który do współpracy zaprosił niesamowitych muzyków bardzo różnorodnych stylistycznie. Dzięki temu album jest także różnorodny, ale przy tym również bardzo spójny. Jest to płyta wypełniona niesamowitymi kompozycjami, świetnymi aranżacjami, bardzo dobrą sekcją (np. „Kołysanka dla Misiaków”), rewelacyjnymi solówkami (przy okazji zapytajcie Adama Świcia o historię nagrania jednej z nich) i bardzo dobrymi tekstami Bogdana Olewicza, Zbigniewa Hołdysa i Andrzeja Jakubowicza. Płyta którą powinno się słuchać „od dechy do dechy”. Jedno z najlepszych polskich wydawnictw, szkoda, że praktycznie zapomniane. Co tu dużo mówić. Jednym słowem… hicior.