Jak to zwykły sylwester, swój chłop i kolega,
rodzisz się w listopadzie. Żona skądś przybiega
i zachwala radośnie dwie twoje zalety:
masz podobno być z klasą i tanie karnety.
Idziemy! – krzyczę raźno. Ojdyrydy ucha!
Jak tanie? – pytam ciszej. Dzieweczka nie słucha.
Potem jest czas kreacji. Mimo twej zwykłości
suknia żony sprzed roku zmarła ze starości.
Mój garnitur natomiast leży jak ulany
– wiwat król, wiwat naród, wiwat wszystkie stany!
I spijamy cię zwykłym rosyjskim szampanem,
i jest fajna zabawa i znowu nad ranem
chłód powrotu w nas budzi dreszcz egzystencjalny.
Przeminąłeś wesoło, Sylwestrze Zwyczajny.
I z klasą. Przemijając po cichu zacząłeś
uczyć nas tak przemijać jak ty przeminąłeś.