Na youtube jest mnóstwo kompilacji goli, sztuczek, obron wielkich piłkarzy. Zwykle w tle słychać w nich „motywacyjną” muzykę filmową lub po prostu dynamiczne technomelodie. Wczorajszy finał powinien zostać udostępniony w całości, z najlepszymi kompozycjami Hansa Zimmera w tle. Był to bowiem mecz WIELKI.

Zanim jednak o finale: dzień wcześniej Chorwacja i Maroko grały o brąz. Było to dobre, okraszone ładnymi golami starcie dwóch pokiereszowanych drużyn, które absolutnie go nie odpuściły. Gratulacje dla Chorwatów, którzy kończą na podium drugi mundial z rzędu, co jest wielkim wyczynem. Brawa dla Marokańczyków, bo spisali się na medal, choć go ostatecznie na szyjach nie zawiesili. Vatreni po prostu muszą stać się inspiracją dla średniaków z aspiracjami (Polska!), a Orły Kartaginy dla całej Afryki.

Z obozów finalistów dochodziły w ostatnich dniach różne mniej lub bardziej niepokojące sygnały. A to o urazie mięśnia Leo Messiego; a to o wirusie, który zaatakował Francuzów. Na szczęście nic z tego nie miało wpływu na sam mecz, choć przez lwią jego część Trójkolorowi nie byli sobą.

Argentyna zdominowała rywala. W pierwszej połowie obrońcy tytułu byli bladym tłem dla pretendentów. Albicelestes postanowili „kontynuować” mecz półfinałowy z Chorwacją. Grali agresywnie i pomysłowo. Zdyscyplinowanie i ofensywnie. Całkowicie stłamsili Francuzów. Do składu wrócił Angel Di Maria i zagrał wielki mecz. Najpierw wywalczył rzut karny, który przekuł na gola Messi, a potem wykończył cudowną akcję swoich kolegów. Ta wymiana podań, zjawiskowa od początku do końca, była pięknym zespołowym nawiązaniem do indywidualnego popisu Diego Maradony z ćwierćfinału Mexico’86. Argentyna rządziła!

Zaryzykuję stwierdzenie, że żadna reprezentacja grająca na tym mundialu nie podniosłaby się po czymś takim. Ale nie Francja. Jej bezradność szokowała i przedłużała się aż do osiemdziesiątej minuty. Otamendi sfaulował Kolo Muaniego w polu karnym, a „jedenastkę”, podyktowaną przez bardzo dobrze sędziującego finał Szymona Marciniaka, wykorzystał Kylian Mbappe. Zaś kilka chwil później gwiazdor Trójkolorowych pokazał wielką klasę, pięknym wolejem doprowadzając do wyrównania. Ten mecz „zasługiwał” na dogrywkę!

Obie drużyny nie chciały konkursu karnych. Dogrywka przyniosła dużo bramkowych okazji – więcej zaprzepaszczonych miała Argentyna (tradycyjnie nieskuteczny Lautaro Martinez), ale najlepszej nie wykorzystała Francja, kiedy strzał Kolo Muaniego w wielkim i desperackim stylu zatrzymał Emiliano Martinez. Zanim skrzydłowy Eintrachtu miał piłkę meczową, gole jednak padły – po jednym dla każdej ze stron. Kolejną koronkową akcję Argentyńczyków wykończył Messi, natomiast kolejnego karnego dla Francji – Mbappe. Pojedynek trwał.

Obaj wykorzystali swoje próby w serii jedenastek. Kluczowym jej momentem był zły strzał Kingsleya Comana; wybronił go bardzo aktywny na linii w takich sytuacjach Martinez. Za moment Francję pogrążył Tchouameni, który w ogóle nie trafił w bramkę. A Messi i spółka byli bezbłędni. ARGENTYNA PO RAZ TRZECI MISTRZEM ŚWIATA!

To najlepszy finał mistrzostw świata, jaki widziałem. Wielki mecz, którym Dariusz Szpakowski w roli komentatora pożegnał się z widzami (za Adamem Świciem: „dziękuję za stare emocje”). Każdy mundial w XXI wieku wyłaniał innego triumfatora. Argentyna może nie jest najidealniejszym z nich, ale prawdopodobnie najbardziej zaciekle o mistrzostwo walczącym. I mającym wielkiego lidera. Tytuł ten jest ukoronowaniem kariery Leo Messiego, najlepszym z możliwych.

Ps. Wzruszyłem się po golu na 3:2 dla Argentyny. Messi, człowiek raczej oszczędny emocjonalnie, eksplodował radością. Porwał argentyńską publiczność jak chyba nigdy dotąd. Unosił się duch Maradony… A Diego? Czuwał nad wszystkim z czyśćca…