Drzwi mogą przerażać, bo są bezduszne, jak zaklęci w kamień rycerze. Z jednej strony potrafią być nieugięte i za nic nie chcą się otworzyć, choćbyśmy pod nimi konali i walili w nie pięściami. Z drugiej strony, posłusznie wykonują wszystkie rozkazy tych, którzy mają nad nimi władzę. Przy tym patrzą na ciebie – mogą mieć oko jak cyklop i haczykowaty nos klamki, ale nigdy nie mają uszu ani ust, żeby z nimi porozmawiać, przekonać je do swoich racji, oswoić.
Drzwi mogą stanowić zagrożenie, jeśli będziesz próbować je otworzyć. Przecież za drzwiami mogą być ludzie. A jeśli ktoś będzie je próbował otworzyć od zewnątrz, to oznacza poważne kłopoty. W takim razie po drugiej stronie na pewno jest człowiek i co gorsza – szuka z tobą kontaktu. Mikołaj stał z zaciśniętymi pięściami i patrzył na brązowy prostokąt. Próbował uspokoić oddech. Chciał działać z zaskoczenia, więc nie wykonywał najmniejszego nawet gestu.
Kiedy zyskał pewność, że drzwi nie zwracają na niego najmniejszej uwagi, skoczył jak tygrys i przywarł do wizjera. Na klatce panował półmrok, było cicho. Mężczyzna położył rękę na zasuwce, wziął głęboki wdech i zaczął ją odsuwać. Zamarł, kiedy zaskrzypiała, ale ponieważ nic więcej się nie działo, odsunął ją do końca. Cały czas obserwował klatkę schodową i drzwi naprzeciwko. Tam od dawna nikt chyba nie mieszkał, bo nigdy nie dochodziły stamtąd żadne odgłosy. Było cicho, a ta cisza tak mamiła, że w końcu jej uległ.
Uchylił drzwi i stanął w progu. Serce waliło mu jak młotem, kolana lekko drżały, więc oparł się o framugę.
– Tylko zejdę na parter i zaraz wracam… – szepnął i przesunął się w stronę schodów. Z pierwszym stopniem uporał się łatwo, drugi też za chwilę był za nim, ale ten trzeci, wyszczerbiony na środku, lekko nim zachwiał. Szło mu jednak całkiem dobrze i nawet sam był zdziwiony, że to wszystko odbywa się tak prosto.
– Proszę pana… – za jego plecami rozległ się szept – Proszę nie uciekać.
Trzy szybkie susy z powrotem, drżące ręce przekręcające klucz, a potem trzask ryglowanych drzwi. Mikołaj osunął się na podłogę i dyszał.
– Jak mogłem dać się tak zaskoczyć? Kto to jest? Jeszcze tam stoi – przez głowę przelatywały tysiące myśli. Bury kot wylazł z jakiejś sterty koców i zaczął się ocierać o jego nogi, zamiauczał. Jego pan gestem próbował nakazać mu milczenie, ale wredne bydlę miauknęło znowu. Mikołaj machnął ręką, uniósł się najciszej jak umiał i przykleił oko do wizjera.
– Kurwa! – odskoczył od drzwi, jakby ktoś poraził go defibrylatorem i wycelowawszy palec w stronę drzwi, wydarł się – Proszę stąd odejść i dać mi spokój!
Po drugiej stronie, w cieniu klatki schodowej stał niewysoki, chudy mężczyzna i zasłaniając usta zgięciem łokcia, próbował nie kasłać. Odsunął się o krok, słysząc krzyki dobiegające z wnętrza, ale trwał na posterunku.
– Proszę pana, proszę się mnie nie bać. Mam do pana sprawę – powiedział cicho.
Mikołaj milczał, znów przytulony do wizjera, a jednocześnie nogą usiłował odgonić kota, który właśnie teraz zaczął go gryźć w piętę. Sąsiad nie dawał za wygraną, choć oparł się o poręcz i wyglądał na zmęczonego.
– Wiem, że pan tam jest i mnie słyszy. Powiem o co mi chodzi, bo w sumie… nie widzę innego wyjścia, a bardzo mi zależy. Jest pan moim jedynym sąsiadem. Mieszkam tu od niedawna, rodziny ani przyjaciół w mieście nie mam, a czasu zostało mi coraz mniej. Mam raka płuc. Nie mogę wychodzić z domu, szybko się męczę. W obecnej sytuacji, gdy szaleje ten cały wirus, to już w ogóle nie powinienem nigdzie wychodzić, a właściwie, to nawet nie mogę. Teraz chcę, właściwie czuję, że muszę przekazać jedną rzecz pewnej bardzo ważnej dla mnie osobie. To znaczy… ta osoba kiedyś była ważna, ja byłem ważny dla niej, bo ona ciągle ważna jest…, choć wszystko się dziwnie między nami potoczyło. W każdym razie przeprowadziłem się tu dla niej, żeby być choć trochę bliżej, a teraz to… W dodatku zamknęli mnie na kwarantannie.
Mikołaj obserwował człowieka, który stał pod jego drzwiami. Właściwie powinien go zostawić samemu sobie i uciec do pokoju, ale coś go trzymało w miejscu. Poza tym był ciekaw, co się wydarzy. Była to jakaś rozrywka w jego życiu. Dopiero teraz zauważył, że ten człowiek cały czas obracał w palcach małe pudełeczko.
– Zbliżają się Święta – zaczął po dłuższej pauzie – i nie mogę już więcej czekać. Mam coś do przekazania. Pomyślałem, że może pan by to zaniósł w moim imieniu. To drobnostka, mały prezencik – Nieznajomy wierzchem dłoni otarł pot z czoła. – Dołączam karteczkę z adresem. Dla pana to tylko krótka wyprawa, a dla mnie sprawa, bo ja wiem, życia i śmierci?
Sąsiad jeszcze przez chwilę obracał w palcach paczkę, potem ostrożnie położył ją na wycieraczce. Mikołaj odsunął się od wizjera, a kiedy znów przytknął do niego oko, to po drugiej stronie już nikogo nie było. Wzruszył ramionami i ruszył do kuchni, nie zamierzając więcej zawracać sobie głowy. Jajecznicy jeszcze nigdy nie smażył tak długo i dokładnie. Kiełbasę posiekał w równiutką kosteczkę, drobno posiekał szczypior, na grubej tarce utarł ser, roztapiał masło na wolnym ogniu. Gdyby mógł, to sam zniósłby jajko.
Wydawało mu się, że im więcej czasu mija od dziwnego prawie-spotkania z nieznajomym sąsiadem, tym większy mur zdoła wybudować. A z czasem, mniej więcej za godzinę, będzie mógł o wszystkim zapomnieć. Z kolei, zapomnienie oznacza spokój, co już wielokrotnie przetestował.