Sklepik ze słodyczami. Świetnie wyposażony. Kiedyś chodził. Już nie może.
Jakaś piekarenka – kusi przy szybie słodkimi bułeczkami różnymi – i też mięsnymi. Narożny punkt – się zmienia co jakiś czas.

Przy narożniku budynku rozstawione jakby takie tzw. łóżko polowe. I takie tam – różne rzeczy. Od skarpetek, czapek, klapek – po latarki, nożyki, młotki – itd. – dziecięce zabawki. Pani sprzedająca – wybitna Pani – do pracy ubrana jak w kołchozie – autentycznie – nawet policzki ogorzałe – a po pracy podejrzewam, że wskakuje w silk szlafroczek, bamboszki na lekkim obcasiku z kłębkiem białego puszku, i włosy sobie ułożyć na wamp – bo rano znów w ciuchy robocze – i fryzurę trzeba sobie poprzyklepywać wilgotnym od środka czepkiem kąpielowym. I parę kropel oleju – lepszy efekt. Prawdziwy marketing. Człowieku.

Miała koleżankę, która siadywała na samym rogu – na rozkładanym wędkarskim krzesełku bez oparcia – na odwróconym pudełku jakby po mandarynkach leżały kwiaty, żonkile lub konwalie w pęczkach lub główki czosnku, lub korzenie zeschłego chrzanu. Chyba tam siedziała dla picu – nie chciała siedzieć cały dzień w chałupie – i patrzeć w TV – a że charakter miała ostry – lubiła go ostrzyć – czasami nakładała na twarz makijaż – tak cudaczny i dziwny, że wiadomo było od razu, o co chodzi – więc dyskutowała z ludźmi – a z facetami w jej wieku – zwłaszcza. Kiedyś coś na niego nakrzyczała – że po co się Pan pytasz – jak Pan wiesz – dla otuchy się pytał – i ona też tak odpowiedziała.
Kontakt się urwał – przechodząc obok – nie patrzył na nią ani w jej kierunku.

Kiedyś spotkał ją w autobusie – oczywiście w swoim odwiecznym 32 do pracy – poznała – złapała z nim kontakt wzrokowy – chciała – widać to było – przywitać się – ale ją olał. Spojrzał, gdzie indziej – i tam się patrzył. Cały czas.
Gdzieś znikła – i z rogu budynku – i z jego pola widzenia. Dawno tamtędy nie przechodził.

Prześwit. Się wrzyna w pomiędzy – budynki. Budynek – niż kamienica.
Lokal – już pusty – po zmianie przepisów – Taniej Apteki. Swoje i tak zarobili.

Żabka.
Prowadzący – ma hopla na punkcie złodziejaszków drobnych.
Każda bułka skradziona – każda butelka skradziona – jabłko czy pomarańcza – wizerunek (sylwetka) złodzieja ląduje na drzwiach, przy wejściu – tych nie obsługujemy – to złodzieje.
Cały czas tam wiesza – każdy kto inny? Tylu złodziei bułek i pomarańczy jest w Centrum?
A może to przyjezdni?