Drewniane talerze palcowanie akordów krągłości stołu. Spojrzenia wypalonych dusz. W martenowskich piecach znaczone ich imiona. Jedno Twoje drugie nasze. Dłuto szybkie jak światło dopisuję złoty wisiorek – zaliczone kotwiczenie na ziemi. Błotem maskuje wszystkie rysy skrupulatnie policzone. Całuję Twoje usta opadła przeterminowana szminka. Deski pachną sosną las. Uściśnij moją dłoń pewnie. Truchleje mi pewność siebie. Zapisuje Ci majątek swój. Nie licz na zysk. Waży mniej niż skażone łzy. Oblizuję pozostałe lata życia. Szybki strzał uginają się kolana. Dodałem esencji do kawy zabarwiła szal. Oczy lekko stanęły purpurą. Nikt nie chce krwistego śniadania. Obliczam Twoje wzruszenie. Wiem, że boli Cię serce. Mróz tnie bezlitośnie każdy przecinek. Oblizuję jego strach. Dla utrwalenia rzep wczepia się pamięci. Ku pamięci. Głośnik maluje sentymentalizm zmienia zakres. Poczujesz ciepła zupa. A serca wypalonych dusz?