Jestem rymarzem. Od wczesnej zimy
po późną jesień hoduję rymy.
Kiedy im każę – głosem lub gestem –
włażą mi w kieszeń z miękkim szelestem.
Wtedy tam siedzą, poezję jedzą
po jesień późną od zimy wczesnej.
A lubią różną – prócz tej współczesnej.
Współczesnej raczej zwykły rym nie zje,
więc im kupuję starą poezję,
bo jak makaron żrą dawne stychy,
znane i sławne. Nimi się rymy
raczą bez ćwikły z mlaskaniem cichym.
Gdy je poproszę – gestem lub słowem –
moje też zjedzą, jeśli przyniosę.
Z szelestem miękkim wśród wierszy dłubią
lub jedzą z ręki. Moje też lubią.