Po łomocie z Belgią miał być oklep od Holendrów. Przynajmniej tak wieścili eksperci i „januszeria”. Reprezentacja Polski pokazała w Rotterdamie, że nie należy jej jeszcze skreślać.

Zgodnie ze słowami selekcjonera, nastąpiło sporo zmian w składzie. W trzecim meczu bramki strzegł trzeci kolejny bramkarz (Skorupski), zabrakło w jedenastce Glika (usiadł na ławce) i Lewandowskiego (dostał wolne). Kapitanem został Krychowiak z podbitym okiem (efekt starcia z Witselem, a raczej jego łokciem). Po raz pierwszy w reprezentacji zagrał Jakub Kiwior, a premierowe występy w tegorocznej Lidze Narodów zaliczyli Przemysław Frankowski i Krzysztof Piątek.

Grę od początku prowadzili Holendrzy, zaś Polacy mocno zaryglowali przedpole. Chodziło o to, żeby unikać przyszywających piłek, takich jakie zagrywał raz za razem Kevin De Bruyne w środę w Brukseli, i zmusić Oranje do żmudnego budowania akcji po obwodzie. Gospodarze przebili się raz, ale Klaassen nie trafił w bramkę. A Biało-Czerwoni niespodziewanie znowu… objęli prowadzenie! Zalewski przytomnie przerzucił piłkę ze swojego skrzydła na flankę Casha. Obrońca Aston Villi podciągnął ostro i precyzyjnie uderzył w długi róg. Wpadło!

Inaczej niż środę, prowadzenie utrzymaliśmy do przerwy. Tuż po niej natomiast odjechaliśmy Holendrom na dwa gole! Piątek zagrał górą doskonałą piłkę do wbiegającego na wolne pole Frankowskiego; gospodarze zostali w blokach myśląc, że złapali pomocnika Lens na spalonym. Frankowski pognał w stronę osamotnionego w bramce Flekkena, a wraz z nim Zieliński, który w optymalnym momencie otrzymał podanie i kopnął do „pustaka”.

Mieliśmy zatem 2:0. Niestety, wczorajszy mecz pokazał, jak „niebezpieczny” to wynik. Po czterech minutach bowiem już nawet nie prowadziliśmy… Holendrzy postawili na futbol totalny, zepchnęli Polaków w ich pole karne, co niestety spowodowało panikę w poczynaniach Biało-Czerwonych. Najpierw Klaassen, potem Dumfries z bliskiej odległości trafili do naszej bramki. Nawet nie zdążyliśmy choć chwilę nacieszyć się sensacyjnym wynikiem…

Trzeba przyznać, że gospodarze nie zasługiwali, żeby przegrywać. Wyrównanie było wynikiem tego, co działo się na boisku. Nie zmienia to faktu, że za łatwo, za szybko i po prostu frajersko straciliśmy prowadzenie. Ostatnie pół godziny meczu to napór Holendrów, walka Polaków w defensywie i show Skorupskiego. Bramkarz Bolonii wypadł lepiej od broniących we wcześniejszych spotkaniach Grabary i Drągowskiego. Ale nawet jego świetna forma mogła nie wystarczyć, bo pod koniec Holendrzy mieli rzut karny. Dość nietypowo sprokurowany, bo Cash zagrał ręką dość wolno lecącą piłkę po odbiciu jej przez Skorupskiego, który obronił strzał Depaya. Sędziowie musieli przyjrzeć się tej sytuacji na powtórkach, bo kontakt był delikatny, ale niestety wpłynął na to, że Depay nie zdołał złożyć się do dobitki. Dostał za to szansę z „wapna”, ale… trafił w słupek.

Holendrzy do końca walczyli o zwycięstwo. W ogóle widać było, że traktują mecz poważnie. Brawa należą się polskim piłkarzom za ciężką walkę o ten remis od początku do końca (trzy dni temu rzuciliśmy ręcznik po godzinie gry…). Kadrowicze zasłużyli też na burę, za ekspresowe wypuszczenie dwubramkowego prowadzenia. Dary losu trzeba szanować…

We wtorek gramy z Belgią, warto zmazać brukselską plamę.