Kobieta gdy się rodzi
jest naga i niewinna,
nie potrzebuje okrycia
bo sama w sobie jest piękna.

W dzieciństwie dostaje
pierwszą zwiewną woalkę
przykrywającą jej
niewinne, gładkie ciało.
Jest młoda, bezbronna,
taka prostolinijna,
rozkwita powoli, z gracją
niczym kwiat na wiosnę.

Za młodu odziewa się wyzywająco,
niebezpiecznie, kusząco,
jej lekko opadające ramiączko
od halki, nęci i prowokuje,
świat mężczyzn z zachwytu wiruje.
Jest wówczas jak ogień gorąca
jak górski potok nieprzewidująca.

Gdy nabiera kobiecej dojrzałości
zakłada żakiet z doświadczeń
na jej zgrabną figurę skrojony,
paletą emocji przyozdobiony.
Wtedy zakłada także kapelusz
z woalką tajemniczo
na twarz opadającą.

Pod tą kurtyną koronki
zakrywa przez życie
zmęczone oblicze.

U kresu ziemskiego
i jakże ponętnego istnienia,
kobieta narzuca chustę z jedwabiu,
ręce zakrywa białymi rękawiczkami,
a nogi plisowanymi spódnicami,
z aksamitu uszytymi
życiem i światem haftowanymi.

Podczas ostatniej podroży
założono jej suknię z kiru uszytą,
na stopy pantofelki wsunięto
i tylko lico niczym nie okryto.
Bo mimo upływu czasu
nadal jest piękne,
niewinne,
uśmiechnięte…
jak wówczas gdy,
z łona matki się zrodziło.

obraz: Monika Luniak