Dzień trzeci, czyli Chelsea narzuca warunki

Po latach dominacji w Serie A, Juventus się zatrzymał. Już w poprzednim sezonie toczył twardą walkę, by w ogóle załapać się do pierwszej czwórki; to samo czeka Starą Damę w obecnych rozgrywkach. Villareal to beneficjent Ligi Europy, której wygranie nagradzane jest występem w następnej edycji Champions League, niezależnie od miejsca zajętego w krajowej ekstraklasie.

Zgodnie z przewidywaniami, Dusan Vlahović wszedł do Juve „z buta”. To napastnik, który już podgryza największych: Lewandowskiego, Benzemę, Kane’a. Od odejścia Cristiano Ronaldo reszta drużyny miała problem z wzięciem odpowiedzialności za strzelanie goli. Stąd transfer, który uruchomił wspomnienie przejścia z Fiorentiny do Juventusu Roberto Baggio w 1990 roku. We Florencji wybuchły wówczas zamieszki. Vlahović to oczywiście nie ten rozmiar kapelusza, co Codino, ale fanom Fiorentiny znów trudno było pogodzić się ze sprzedażą największej gwiazdy.

W Turynie Serb z miejsca zaczął trafiać do siatki. Debiut w LM uświetnił golem już w 33. sekundzie meczu! Juventus oczywiście nie poszedł za ciosem, zgodnie z tym, do czego przyzwyczaił w ostatnich dwóch sezonach. Tak czy inaczej, Villareal musiał zaatakować. Co z tego wynikło? Wojciech Szczęsny musiał kilka razy interweniować (raczej niegroźne strzały), raz miał szczęście (słupek Lo Celso), aż w końcu był bezradny, kiedy jego koledzy zupełnie zgubili z radarów wbiegającego w pole karne Daniego Parejo. Podanie Capoue było świetne, ale reakcja defensywy Juve skandaliczna.

W ofensywie zaś Juventus był praktycznie bezzębny. Sprawiedliwy remis, który – miejmy nadzieję – sprowokuje emocje w rewanżu. Tych w pierwszym meczu było niewiele…

Trudnej sztuki obrony „uszatki” spróbuje podołać Chelsea Londyn. Pierwszą przeszkodą The Blues w play-offach jest sensacyjny mistrz Francji z Lille.

Podopieczni Thomasa Tuchela zastosowali dobrze znany z poprzedniego sezonu schemat: napocząć rywala, dać mu się wyszumieć, (w miarę możliwości) zamknąć mecz. Objąwszy prowadzenie za sprawą bohatera majowego finału, Kaia Havertza, gospodarze pozwolili przejąć inicjatywę Lille. W ich szeregach szczególnie aktywny był Renato Sanches. Goście dochodzili do sytuacji, ale ich strzały najczęściej blokowali bardzo odpowiedzialni tego dnia w defensywie piłkarze Chelsea. Odpowiednikiem Sanchesa w środku pola The Blues był N’Golo Kante, który rozprowadził kontrę, zakończoną golem Pulisicia.

Tuchel mógł pozostawić na ławce naburmuszonego Lukaku. Chelsea ma wynik, który pozwoli jej na jeszcze większą kontrolę przebiegu gry w rewanżu.

Dzień czwarty, czyli „półcholismo”

Cristiano Ronaldo dwukrotnie pokonywał Atletico Madryt w finale Ligi Mistrzów, jeszcze w barwach Realu. Trzy lata temu w pojedynkę wyrzucił Rojiblancos z rozgrywek, jeszcze jako zawodnik Juventusu. Strzelił w sumie siedemnaście goli w starciach z tym rywalem.

Jednak zanim wielki Portugalczyk z Manchesteru United w ogóle powąchał piłkę, jego dużo młodszy kolega z reprezentacji, Joao Felix, efektownym strzałem głową (specjalność CR7) dał prowadzenie od początku wściekle atakującemu Atleti. Gospodarze całą pierwszą połowę tłamsili Czerwone Diabły. Savić i Gimenez odcinali Ronaldo od gry, Kondogbia rządził w środku, Felix zaliczał najlepszy od dawna występ. Pogrążone w ostatnich tygodniach w kryzysie Atletico prezentowało futbol, którego do niedawna bała się cała Europa. Przeciwnik najniewygodniejszy z możliwych, w dodatku groźny w ataku.

Bezradny zespół MU odrobinę przebudził się po zmianie stron, zaś Atletico nieco zwolniło. Golem dla gości jednak nie pachniało. Padł więc z zaskoczenia. Niechlujny dotychczas Bruno Fernandes dopieścił tym razem podanie do rezerwowego Elangi, który „strzałem Grzegorz Laty z meczu o trzecie miejsce z Brazylią” dał wyrównanie Manchesterowi. Atletico może sobie pluć w brodę, bo nie dość, że nie dobiło słabego rywala, to nawet nie dowiozło korzystnego rezultatu. Pary starczyło na pół meczu, ale coś w grze mistrzów Hiszpanii drgnęło. Co przygotuje Cholo Simeone na rewanż na Old Trafford?

W Lizbonie Benfica podjęła Ajax Amsterdam – zespół, który nie muruje się przed nikim. Wynik otworzył Dusan Tadić – artysta z „mniejszych aren” (choć wcale nie gorszy od tych z klubów z topu). Piękny gol!

Następnie za strzelanie wziął się Sebastian Haller, trafiający seryjnie (częściej od Lewego!) w fazie grupowej. Na Estadio Da Luz rozochocił się tak bardzo, że zdobył po golu… dla obydwu drużyn! Na koniec gospodarzy uratował wprowadzony chwilę wcześniej Roman Yaremczuk. Próżno było szukać na twarzy Ukraińca oznak radości…

Sytuacji w tym meczu było dużo. Obie drużyny stać na sprawianie niespodzianek, ale w ćwierćfinale okazję ku temu będzie miała tylko jedna z nich.