Zbiegł po schodkach przychodni i skręcił w prawo. Minął sklep i aptekę i wszedł do parku. Ach, ile tam było kolorowych liści! Na placu zabaw bawiły się dzieci. Chłopiec zaczął się im przyglądać, a w końcu zapragnął dołączyć do nich. Wspinał się z nimi na drabinki, jeździł na karuzeli i wcale nie myślał o babci – zatracił się w zabawie.
Dopiero, gdy zobaczył na pobliskiej ławce kobietę z laseczką, która wołała z placu zabaw swoją wnuczkę, a jego nową koleżankę, przypomniał sobie, że nie powinien tu być i szybko pożegnał się z dziećmi. Wrócił na główną parkową aleję i szurając nogami wśród liści, kierował się w stronę wyjścia z parku. Świeciło jesienne słonko i było całkiem przyjemnie. Rozwrzeszczane wróble pluskały się w kałuży, a potem na chodniku otrzepywały mokre piórka. Kacperek przyglądał się im chwilę, tak śmiesznie wyglądały z nastroszonym pierzem. Trochę dalej gruchały gołębie i ścigały się w jedzeniu kawałka obwarzanka, który znalazły. Kacperek wiedział, że ptaki jedzą ziarna, a nie pieczywo.
Mówiła mu o tym babcia, kiedy byli nad stawem i rzucali kaczkom ziarna słonecznika. Babcia hodowała go tylko dla ptaków, bo jak sama mówiła, nie miała cierpliwości do wydłubywania białych ziarenek ze skorupki. Czasem Kacperek zrywał słonecznik i siadał na trawie, żeby go skubać. Lubił smak małych ziarenek i nie przeszkadzało mu, że miał potem ciemne palce. Podobnie było z jedzeniem orzechów włoskich. Ostatnio pomagał babci je zbierać. To nic, że brudziły ręce – były takie smaczne, a do tego podobno zdrowe. Tak przynajmniej twierdziła babcia, a ona się nie myliła.
Na takich rozmyślaniach minęła mu droga.