O blichtrze i tzw. „pokazusze”

Pokazucha to pojęcie, które można by oddać staropolskim powiedzeniem „zastaw się, a postaw się”. Jest to zjawisko typowe dla ludów wschodu, jednak, mając porównanie z mieszkania w Moskwie, Kijowie i Taszkencie stwierdzam, że to właśnie na Ukrainie jest ono bardziej uwypuklone, by nie powiedzieć, wynaturzone. Co eksponowały ukraińskie media po wizycie prezydenta Komorowskiego u Janukowycza tuż przed „Rewolucją godności”? Myliłby się ten, kto by pomyślał, że zawarte umowy, porozumienia itd. Nie. A to, że ich prezydent miał na ręce zegarek w przybliżeniu sto razy droższy, niż nasz prezydent. Kto by wówczas pomyślał, że zegarek właśnie stanie się przyczyną kłopotów pewnego polskiego polityka, który pracował również na zachodzie…

Gdy ukraińska delegacja przyjechała do Polski, ktoś zwrócił uwagę, że syn ówczesnego premiera Tuska jedzie do pracy tramwajem. Nie mogli uwierzyć, że taka bieda u nas panuje… A teraz kilka z moich obserwacji własnych na ten temat.
Ukraińcy lubią mieć coś na pokaz, co w oczach bliźnich czyni ich bogatszymi, niż są w rzeczywistości. Zadłużają się na to konto po uszy, ale – w odróżnieniu od Polaków – zadłużają się nie na rzeczy faktycznie niezbędne do życia (Polak zadłuża się do końca życia na mieszkanie), ale na rzeczy szybko przemijające. Zresztą – na Ukrainie, z tego co wiem, to gdy tam mieszkałem, nie istniały kredyty hipoteczne w takim rozumieniu, jak u nas. Deweloper jak sprzedaje mieszkanie, to kusi rozłożeniem spłaty na dwa lata, przy czym połowę wartości lokalu należy wpłacić od razu. Nie spotkałem się z wieloma osobami kupującymi mieszkanie, ale jedna dalsza znajoma uzbierała połowę wartości, a na drugą połowę pożyczała po rodzinie, przyjaciołach i znajomych.

Co innego, gdy chcesz kupić dobry samochód. Możesz go wziąć w kredycie na 20 lat pod zastaw nieruchomości. No i to jest chore, wszak dzisiejsze samochody to nie Wołgi i Łady, które jeżdżą po 40 lat – za dwadzieścia lat dzisiejszy samochód nadawać się będzie na złom. Ale kupują. Ukrainiec będzie nie dojadał i spał w nędznych warunkach, natomiast będzie jeździł wypasionym samochodem. Jak już wcześniej wspominałem nas początkowo nie chciano wpuszczać do garażu bloku w którym mieszkaliśmy, bo nasz trzyletni mały nissan nie budził szacunku… Kilka przykładów. Przykład pierwszy: grał z nami w piłkę chłopak na oko 30-letni, nazwijmy go Sasza. Przyjeżdżał na te nasze cotygodniowe meczyki terenowym Lexusem wartym w Polsce kilkaset tysięcy złotych. Nie był żadnym dyrektorem, prezesem czy urzędnikiem państwowym, który mógłby brać łapówki. Był tzw. planktonem biurowym. Spotykałem go również idąc do pracy, jak pił kawę kupowaną w takich ruchomych kawiarniach – samochód typu pick-up, w środku ekspres, trzy-cztery rodzaje kawy, dość popularny wówczas w Kijowie interes. W końcu zapytałem Saszę, czemu codziennie pije kawę z tego przybytku, raz że to norm higienicznych nie przestrzega, dwa, że niesmaczne, a trzy, że w skali miesiąca to jednak się nie opłaca, dziś 10 hrn, jutro itd. A on na to, że mieszka w wynajętym pokoju z czterema kolegami bez dostępu do kuchni. Mają dostęp jedynie do łazienki, ale do kuchni nie, bo tak jest taniej wynajmować, więc żywi się na mieście. Zdziwiło mnie to, zapytałem więc, dlaczego sobie nie wynajmie czegoś lepszego. Nie stać go na wynajem czegoś lepszego, bo większość pieniędzy idzie na raty za Lexusa, oraz na jego bieżące utrzymanie – paliwo, ubezpieczenie itd. Zapytałem więc, po co mu taki samochód, czy nie mógłby sobie kupić skromnego, małego, 4 razy tańszego, np. takiego jak ja mam. Spojrzał na mnie wówczas z pogardą, i powiedział: „a co by ludzie o mnie powiedzieli, gdybym jeździł czymś takim?” Okazuje się bowiem, że jak idziesz np. na rozmowę o pracę (a nie aplikujesz o stanowisko kasjera w markecie), to już na starcie jesteś przegrany, jeżeli przyjeżdżasz starym samochodem, a już – grzech śmiertelny – metrem. Znaczy to, że sobie nie radzisz i będziesz złym pracownikiem – tak usłyszałem wtedy od niego. Metrem jeżdżą bowiem: studenci, biedota i zachodni pracownicy ambasad i korporacji. Porządny człowiek przyjeżdża samochodem, najlepiej nowym i jak największym. A jeszcze lepiej z kierowcą – ten wątek rozwinę później. Woli taki jechać trzy godziny w jedną stronę i trzy godziny wieczorem wracać (korki), niż przebyć tę samą drogę w 30 minut metrem.

Tak się złożyło, że znajoma Polka znała, jak się okazało, dziewczynę tegoż Saszy. Poznała ją gdzieś na zajęciach fitness. Gdy już się trochę zakumplowały, poszły na kawę i zaczęły rozmawiać „pa duszam”:

– A chłopaka masz?

– Mam

– Jaki jest?

– Ma Lexusa!

– No a jaki jest?

– Fajny.

– Mieszkacie razem?

– Nie, nie stać nas.

– Dlaczego?

– Bo on spłaca Lexusa, mieszka z kolegami w jednym pokoju, ja zarabiam mało, a mieszkam w dwóch pokojach z mamą, tatą, siostrą, jej mężem, ich dzieckiem i babcią.

– No to nie moglibyście sobie coś wynająć, albo sprzedać tego Lexusa w cholerę i za to kupić małą kawalerkę?

– Nie, no, co ty, on musi do pracy jeździć porządnym samochodem. A poza tym, zawsze chciałam mieć chłopaka z Lexusem.

– A gdzie, jeśli mogę się spytać, się kochacie?

– Przeważnie w samochodzie.

– No dobra, raz czy dwa na szybki numerek to może być fajnie, ale na dłuższą metę…

– Latem czasem, jak moi domownicy wyjeżdżają na daczę, to u mnie. A czasem też u niego w tym pokoju.

– No ale tam przecież jest zazwyczaj kilku kolegów!

– No ale oni śpią…

Inny przykład, inny znajomy z piłkarskiego boiska. Przykład prawdziwej, męskiej przyjaźni. Zgadał się z trzema kumplami, kupili razem na raty ogromnego SUV-a, nie pamiętam już jakiej marki. Każdy ma go po kolei do dyspozycji, każdy może użytkować co czwarty weekend. A jak któryś jedzie załatwić ważną sprawę, to inny występuje w charakterze kierowcy. Spłacać go będą solidarnie przez 10 lat. Co będzie potem, jeszcze nie wiedzą.

Oczywiście posiadanie kierowcy też determinuje postrzeganie człowieka. Wcześniej pisałem o J., któremu chcieli samochód ukraść w majestacie prawa. Wszyscy nie tylko na jego poziomie, ale również wiele, wiele niżej mają kierowców. Ulice Kijowa zapełnione są zaparkowanymi wszędzie samochodami z kierowcą czekającym w środku. Taki kierowca ma w sumie ciekawe życie – kilka godzin dziennie pojeździ samochodem świetnej klasy, a pozostały czas ma dla siebie – siedzi i czeka, może oglądać film, czytać, uczyć się języka (no – tu może przesadziłem). Najśmieszniejszy przypadek jaki widziałem przypomniał mi stare powiedzenie mojego dziadka – „a widziałeś, żeby sługa miał lokaja?”. Widziałem – w Kijowie. Otóż w naszym blokowym garażu parkował samochód marki Maybach, wart około pół miliona dolarów – przynajmniej za tyle chciał go właściciel sprzedać. Nawet 30 tysięcy chciał opuścić! Jego właściciel nie mieszkał nawet w naszym „elitarnym” nowym bloku, tylko w pobliskim, starym bloku. W jakich warunkach – nie wiem, ale nie można wykluczyć, że też w pięciu w jednym pokoju. Rzecz jasna, miał kierowcę. Pewnego razu wracałem późnym wieczorem, wjechałem do garażu, za mną Maybach. Pasażer (właściciel) wysiadł, pożegnał się z kierowcą, poszedł do sąsiedniego bloku. Kierowca zaś zaparkował Maybacha, po czym przesiadł się do wielkiej Toyoty Prado, ale już nie jako kierowca, a jako pasażer. Z ciekawości zapytałem dozorcy, kto to był. To był kierowca tego z Maybacha – odpowiedział dozorca. A ten, co go wiózł? To jego kierowca!

Nie należą też do rzadkości takie kurioza, jak instalacja LPG w samochodzie typu Porsche Cayenne, a właściciel takiego, jak tankuje, to albo gdzieś za miastem, żeby znajomi nie widzieli, albo robi trzy kółka wokół stacji, czy kogoś znajomego nie widać…

Ale nie tylko na samochody wydają Ukraińcy pieniądze, by się pokazać. Miejscowe pracownice naszego wydziału konsularnego (co prawda, nie wszystkie) po wypłacie szły do klubów, w których wstęp kosztował jedną dziesiątą ich miesięcznego zarobku. Bo to taki elitarny klub… Kupowały też w sklepie dyplomatycznym bez cła, dzięki naszej uprzejmości, perfumy oraz drogi alkohol, wydając na to ponad połowę zarobków. A potem, wielokrotnie to widziałem, tydzień przed wypłatą jechały na suchych bułeczkach, choć ich zarobki znacznie przewyższały średnią miejscową…

A już bardzo mnie rozbawiła rozmowa przed konsulatem, gdy przyjechałem kiedyś do pracy rowerem – mogłem sobie pozwolić na to, bo w pracy mieliśmy prysznic i tak dalej. Ktoś z kolejki szepnął, że w tej Polsce taka bieda, że dyplomaci rowerami jeżdżą. Jakby brał jak nasi, to nie musiałby tak biedować…