Serca biją na trwogę. Oddech nocy twardy
wdycha niebezpieczeństwo, jak zwierz wśród obławy.
Idą w karnym szeregu rydle i oskardy,
wyje w nocy na alarm syrena Warszawy.

U wylotu ulic kamienie ożył,
wzdęły się jako tama, protest, meta w rejdzie.
Asfalt pierś czarną rozdarł i pruje rur żyły.
Głazy będą się bronić! Bruk wrzasnął: Nie przejdzie!

Oni stali, ochrypli, sczerniali, padali
dumnie i w poprzek niby w puszczy buki.
Gdy kamienie pryskały, rażone od stali,
poległymi ciałami wypełniali luki.

Chociaż czołgi przegrzmiały, choć bomby przewyły
i śmierć z dymem pożarów nad miastem się przędzie –
wróg nie przeszedł, nie posiadł, nie złamał tej siły,
barykady nie zdobył i jej nie zdobędzie!