Piłkarze lubią koronować swoje reprezentacyjne kariery wielkimi turniejami. Mniejsza skala tego zjawiska w tym roku spowodowana jest specyficznym kalendarzem. Czas między rozegranymi z dwunastomiesięcznym poślizgiem mistrzostwami Europy a pierwszym jesienno-zimowym mundialem, to niecałe półtora roku. W związku z tym zawodnicy zaawansowani wiekowo odkładają pożegnanie z kadrą. Ale nie Łukasz Fabiański. Reprezentacja Polski traci właśnie jedną z ważniejszych postaci ostatniej dekady.

Fabian jest w kadrze od piętnastu lat. Niedługo po debiucie niespodziewanie znalazł się w ekipie powołanej przez Pawła Janasa na mistrzostwa świata w Niemczech, oczywiście jadąc tam po mityczną „naukę”. W kolejnych latach bramkarz był przeważnie stałym elementem drużyny, ale prawie wyłącznie jako rezerwowy. Kontuzja wyeliminowała go z udziału w polsko-ukraińskim EURO, kiedy po raz pierwszy miał być zmiennikiem Wojciecha Szczęsnego. Wskoczył do bramki w eliminacjach kolejnego kontynentalnego czempionatu, broniąc we wszystkich meczach rozegranych w 2015 roku. Nie zawiódł i wydawało się, że Adam Nawałka postawi na niego w turnieju rozgrywanym we Francji. „Jedynką” został jednak Szczęsny, ale doznał urazu w pierwszym meczu, więc znów zastąpił go Fabiański.

To najważniejszy czas reprezentacyjnej kariery wielu polskich piłkarzy, także bramkarza (wtedy) Swansea. Fabian bronił bardzo dobrze, a w meczu ze Szwajcarią wręcz świetnie. Wysokiej oceny występu golkipera nie zamazały głupie zarzuty, dotyczące jego postawy w seriach rzutów karnych, kiedy nie „wyjął” żadnej próby.

Fabiański mocno przyczynił się do kolejnego awansu, broniąc w większości spotkań eliminacji mundialu 2018. A potem… powtórka z rozrywki. Na turnieju Nawałka znów wskazał na Szczęsnego. Łukasz zagrał tylko w niesławnym meczu z Japonią, kończącym kompromitujący występ Polski.

Także Jerzy Brzęczek, po początkowym rotowaniu bramkarzami, bardziej zaufał Szczęsnemu. W eliminacjach EURO 2020/1 Fabiański grał tylko wówczas, gdy golkiper Juventusu leczył kontuzję. Następca Brzęczka, Paulo Sousa, szybko zakomunikował, że również u niego Szczena jest podstawowym łapaczem. Bambi (ksywa Fabiańskiego nadana przez Tomasza Kiełbowicza, kiedy spotkał bramkarza wychodzącego z kinowego seansu animacji Disneya – obaj wtedy grali w Legii) tym razem całe mistrzostwa Europy przesiedział na ławce. Miesiąc później powiedział: „pas”.

Swoją decyzję Łukasz Fabiański tłumaczył wiekiem, powtarzającymi się i wpływającymi na dyspozycję niewielkimi urazami oraz chęcią przekazania pałeczki w sztafecie młodszym kolegom. Jesienią polscy kibice (oby) będą mieli okazję podziękować bramkarzowi za grę z Orłem na piersi, prawdopodobnie przed domowym meczem z San Marino. Odchodzi z reprezentacji piłkarz najbardziej normalny, jak tylko można być, znajdując się na świeczniku.