Jak nie przetłumaczyłem książki o bohaterach Majdanu

Na przełomie 2013 i 2014 roku na Ukrainie działy się wydarzenia, znane pod nazwą „Euromajdanu” lub „Rewolucji Godności”. Ile było w tym spontaniczności ludu ukraińskiego, a ile sterowania przez nieznane (większości) siły polityczne, osądzi historia. Smutne jest to, że po raz kolejny ludzkie poświęcenie, w tym również ofiary śmiertelne poszły na marne, a kraj pogrążył się w jeszcze większym chaosie politycznym i ekonomicznym. W okresie trwania tego zrywu mieszkałem dwa kilometry od centrum wydarzeń i wielokrotnie tam chodziłem; widziałem, że ci ludzie rzeczywiście chcieli coś zmienić na dobre, że porzucali wszystko – pracę, często rodzinę i dom, by stać na mrozie, gotować, wspierać, śpiewać, organizować. Oczywiście jak to w tej części Europy bywa (przypomnijmy sobie choćby nasze „rewolucje”, czy zduszone kilka miesięcy temu protesty na Białorusi) po raz kolejny okazało się, że nic z tego nie wyjdzie. Najwytrwalsi sformowali potem samozwańcze bataliony, które walczyły i walczą do tej pory w okupowanym Donbasie, często bez wsparcia ze strony rządu i prezydenta, którzy to właśnie dzięki tamtym ochotnikom są teraz, gdzie są. Kulminacja tragicznych wydarzeń miała miejsce w lutym 2014 roku, kiedy to na Placu Niepodległości w Kijowie, czyli słynnym Majdanie zginęło około stu osób, chociaż do dziś dokładna liczba zabitych i zaginionych nie jest znana. Oczywiście nikt też nie został pociągnięty z tego tytułu do odpowiedzialności, a ktoś przecież rozkazy wydawał, ktoś je wykonywał i raczej nieprawdą jest, że wszyscy uciekli do Rosji wraz z obalonym Janukowyczem. Prawdą jest, że niektórzy nadal zapewne służą w tych samych strukturach. Umówmy się również, że ktoś kto tym sterował był nad wyraz humanitarny, bo gdyby chciano całkowicie zdusić bunt na placu, na którym zgromadzone zostało kilka tysięcy ludzi, to by to zrobił, ofiar byłoby więcej – są tu dobre przykłady z krajów ościennych.

Zdrowy rozsądek podpowiada, że siły państwowe dysponujące tysiącami uzbrojonego wojska i milicji lekko poradzą sobie z nawet dziesięciokrotnie większym tłumem uzbrojonym co najwyżej w wiatrówki z wesołego miasteczka i koktajle Mołotowa. Poza tym, gdyby ówczesnym władzom rzeczywiście zależało na rozpędzeniu buntu, to po prostu wyłączono by prąd, a ewentualne dostawy generatorów i prądu zablokowano. A tymczasem na scenie przez kilka miesięcy trwały wystąpienia polityków (krajowych i zagranicznych), były koncerty ( w tym również polskich zespołów). O tym się nie mówi. Nie wyobrażam sobie, by w Rosji tłum opanował Plac Czerwony i dokazywał tam przez kilka miesięcy. Zostali by rozgonieni w godzinę, podobnie byłoby na Białorusi. Dlatego też twierdzę, że była to smutna i krwawa zabawa sił, o których większość z nas nie ma pojęcia i pewnie nigdy nie będzie miała.

Ludzie, którzy zginęli na Majdanie zostali pośmiertnie nazwani „Niebiańską sotnią” i niewątpliwie zasługują na pamięć i szacunek. Powinni być też przestrogą dla następnych chętnych szafować swoim życiem w imię ideałów, których w pewnych warunkach geograficznych i mentalnościowych uzyskać się nie da, podobnie jak nie da się utworzyć demokracji parlamentarnej w Iraku czy Afganistanie, a czego zdają się nie dostrzegać „elity” zachodu. Powinni też być w powszechnej świadomości – a póki co nie są- symbolem oddania życia na próżno, w imię niewiadomych sił rozgrywających swoje interesy akurat w tym miejscu świata. I w imię abstrakcyjnego pojęcia „ojczyzny”.

O nich właśnie, o bohaterach niebiańskiej sotni, pewna grupa młodych ludzi wydała książkę – ilustrowany fotografiami poległych zbiór biogramów – było to zaraz po obaleniu Janukowycza, w kwietniu 2014 roku. Od tamtej pory powstało mnóstwo książek i filmów dokumentalnych o tamtych wydarzeniach, które – niewątpliwie ciekawe- mają jedną cechę wspólną – w żadnej z nich nie jest napisane kto był winien, kto kierował, kto inspirował i wreszcie – kto finansował wielotygodniowy spęd ludzi, których trzeba karmić, dowozić, odwozić, dać możliwość korzystania z łazienki itd… Wracając do tej pierwszej książki – przyniosła ją do naszej ambasady grupa młodych ludzi, którzy przyszli po wizy. Po prostu kilka książek wyłożyli w poczekalni. Ja się tym zainteresowałem, poprosiłem ich o rozmowę i powiedziałem, że jestem tłumaczem i mógłbym im tę książkę przetłumaczyć za darmo na język polski, i że byłby to mój wkład w podtrzymywanie pamięci o zmarłych. Zgodzili się, jeden z nich zostawił wizytówkę, ja im dałem swoją, powiedzieli, że w takim razie oni porozmawiają z jakimś swoim szefem, bo być może będzie jeszcze coś do dopisania – biogramy niektórych poległych nie były zbyt szczegółowe. Umówiliśmy się na telefon za tydzień. Od tamtej pory sprawa potoczyła się typowo po ukraińsku. Minął tydzień – cisza. Po dziesięciu dniach, a był już maj zadzwoniłem pod numer na wizytówce. Usłyszałem, że jeszcze nie wszystko gotowe i że wkrótce się odezwą. W porządku, poczekam. Minął miesiąc, w czerwcu dzwonię i mówię, że po raz ostatni się przypominam z chęcią przetłumaczenia książki, i że to nie jest sprawa na dwa dni, bo każdemu z bohaterów poświęcono dwie-trzy strony tekstu. Już, już, lada moment, usłyszałem. Stwierdziłem, że skoro oni nie chcą, to ja się więcej narzucać nie będę. Pod koniec sierpnia, 29 lub 30-go, zadzwonił telefon.

– Dzień dobry, w sprawie tłumaczenia tej książeczki. Wie pan co, 3 września mamy jej prezentację w ambasadzie Ukrainy w Warszawie. Dobrze byłoby mieć ją od razu też po polsku…

Podziękowałem grzecznie i poinformowałem rozmówcę, że w 4 dni nie da się przetłumaczyć i wydrukować takiego tekstu. Jaki był dalszy los tej publikacji – nie wiem, ale z tego co widzę w internecie, po polsku się jeszcze nie ukazała. A są dziesiątki fundacji, stowarzyszeń i innych tego typu wyłudzaczy, którzy żyją z Ukrainy, są z zawodu „Ukraińcami” lub „ukrainoznawcami” i od państwa polskiego (bo przecież nie od ukraińskiego) wyciągają ogromne pieniądze w postaci grantów i innych form dotacji na działalność kulturalną, historyczną etc.

Z wydarzeniami na Majdanie związana jest jeszcze jedna historia z gatunku tych, o których w polskich mediach informacja się nie przebije, by nie psuć wizerunku lansowanego przez ukrainofilów. Jak wiadomo, zaraz po rewolucji rozpoczęła się wojna w Donbasie i powstały tzw. Ługańska Republika Ludowa i Doniecka Republika Ludowa. Z czyjej inspiracji – wiadomo, wiadomo też jaki kraj – jako chyba jedyny, uznał te byty. Ludzie stamtąd uciekali. Historię poniższą znam z opowieści naszej niani. Pewna grupa dotarła do Białej Cerkwi (tam mieszka nasza niania) – miasta oddalonego o ok. 100 km od Kijowa. Tam miejscowe władze oddały kilkuset „uchodźcom” do dyspozycji miejscowy ośrodek wczasowy. Jakież było zdziwienie mieszkańców miasta, gdy już drugiego dnia przybysze z Donbasu wywiesili w swoim obozie… rosyjską flagę, demonstrując dobitnie, po której są stronie. Miejscowa młodzież chciała dokonać (poniekąd słusznie) pogromu, strony musiała rozdzielać milicja, strzelając w powietrze. „Uchodźcy” mówili wówczas z pogardą – my tu u was żyjemy na wasz koszt, a wasi chłopcy u nas giną…

Ja wiem o jednej takiej historii, ale domyślam się, że było ich więcej.

Wracając jeszcze do wydarzeń na Majdanie. Po tych tragicznych dniach, w których zginęło mnóstwo osób, do Kijowa przyjechała delegacja z UE, był w jej składzie minister „Radek” Sikorski. Zabrał potem ze sobą kilkudziesięciu ciężko rannych na leczenie do Polski, rządowym samolotem. Ludzie ci często nie mieli nawet dokumentów, z uwagi na powagę sytuacji nie było jak ich załatwić. Ich dane personalne przyjmowano na wiarę. Zostali rozmieszczeni w kilku polskich szpitalach.

Jak się potem okazało, i tam znalazło się kilku cwaniaków. Pomijam już fakt, że było kilka przypadków, iż rekonwalescenci urządzali „na mieście” awantury, wychodząc samowolnie ze szpitala bez dokumentów – tak było choćby we Wrocławiu. Ale najciekawsze przypadki, o których słyszałem, były następujące.

Jednemu z naszych państwowych urzędów zależało szczególnie na zdrowiu pewnego mężczyzny postrzelonego na Majdanie. Chodziło chyba o to, że był to znajomy jakiegoś wysokiego urzędnika. Urząd wystosował więc pismo do szpitala o treści „Jak się ma pacjent X, postrzelony w bark podczas wydarzeń w Kijowie”. Odpowiedź ze szpitala: „Rana postrzałowa barku okazała się niezbyt groźna w porównaniu z otwartym złamaniem łokcia, którego nabawił się w trakcie bójki z innym pacjentem narodowości ukraińskiej. Do bójki doszło z przyczyn światopoglądowych”. Czyż nie brzmi to jak kabaret?

Inny przykład. Będąc w Polsce nabawiłem się kontuzji i trafiłem do dobrego ortopedy, w państwowej przychodni w wojewódzkim mieście. Jakoś zgadało się, że mieszkałem w Kijowie. Jak się okazało, ortopeda ten był zaangażowany w leczenie ofiar, które minister przetransportował rządowym samolotem. Lekarz ów powiedział mi, że jeden z pacjentów, których operował miał złamanie nogi, którego nabawił się, jak sam twierdził, grając w piłkę nożną, a na Majdanie nie był ani razu… Rodzi się pytanie, kto selekcjonował osoby do tego rządowego samolotu?