O ukraińskich lekarzach

A skoro już o „służbie” „zdrowia”, to opiszę kilka ciekawych przypadków. Wśród polonijnej grupy piłkarskiej był pewien lekarz, neurochirurg, W. Ordynator neurochirurgii w jednym z większych kijowskich szpitali. Opowiadał mi kiedyś historię, jak to pewien jego kolega przestał pić alkohol. I nie pije już od ponad dwudziestu lat (znajomy mój dawno już stracił status juniora, był wówczas pod pięćdziesiątkę, ale formę piłkarską trzymał, szczupły, zwinny, szybki). A było to tak. Podczas dyżuru towarzystwo sobie popiło. Okazało się jednak, iż jest planowa operacja amputacji nogi.

– No i, wyobraź sobie, pomylili się.

– Nie tę nogę obcięli? – domyśliłem się.

– Nie. Nie temu pacjentowi! Ale wiesz, na dobre mu to wyszło. Przestał pić!

– No dobra, ale posiedział trochę?

– A skąd. Jakoś to załatwił – tu zrobił charakterystyczny gest palcami, oznaczający przeliczanie pieniędzy.- Ale nie pije, a wcześniej ochlapus był z niego nie lada!

Ciekawe, prawda? Grał też z nami w piłkę pewien rzutki przedsiębiorca z Polski, robiący na Ukrainie interesy. Konkretnie – handlował w ówczesnym czasie parafarmaceutykami, środkami opatrunkowymi i tego typu rzeczami. No i się zgadali podczas rozgrzewki– lekarz, że środki opatrunkowe i inne utensylia, które ma w szpitalu do dyspozycji są, delikatnie mówiąc, do dupy, a nasz przedsiębiorca, że przecież może mu to sprzedać.

Mija tydzień. Nasz biznesmen, nazwijmy go P., chłopaczyna bez matury (nie mam nic przeciwko ludziom bez wykształcenia, ale jest to istotne w kontekście tego, o czym dalej będzie mowa), mówi do mnie tak:

– Byłeś kiedyś na operacji na otwartym mózgu? A ja byłem. W. mnie zaprosił, demonstrowałem swoje opatrunki

– Sam? Nie mów, że stałeś i tamowałeś krwotok.

– Ja osobiście nie, ale byłem na sali operacyjnej, W. operował i demonstrował. Ale jak to wygląda!

Proszę sobie wyobrazić, komiwojażer sprzedający opatrunki zostaje zaproszony na cotygodniową naradę, gdzie personel dostaje polecenie, że szpital od dziś zakupuje te i tylko te środki opatrunkowe i parę innych rzeczy. Po czym kolega biznesmen idzie na salę operacyjną w lekarskim chałacie i asystuje przy operacji… Czy to jest możliwe w normalnych krajach? Jakie były rozliczenia między W. i P., tego oczywiście nie wiem.
Gdy reżim Janukowycza przydusił trochę obcy element, jakim był polski biznes na Ukrainie, ekipa piłkarska się rozpadła. Wyjechało dużo ekspatów i prawie wszyscy biznesmeni. P. został i chyba działa tam do dziś.

Natomiast doktor W. zapraszał mnie podczas wydarzeń na Majdanie, czy nie chciałbym zobaczyć, jak się wyciąga kulę z barku, albo z nogi, albo z czaszki…

O lekarzach na Ukrainie można pisać dużo. O ich etyce również. Dość wspomnieć, że w prywatnych klinikach zabieg aborcji kosztuje mniej, niż doba pobytu stacjonarnego. Kiedy moja żona zaszła po raz drugi w ciążę, to trochę się obawiała, że mogą być powikłania, bo akurat była po leczeniu silnymi lekami z powodów zupełnie nie związanych z ginekologią. No i została umówiona do ordynatora kliniki ginekologicznej (tej samej, w której urodziły się nasze dzieci). Mówi mu o swoich obawach, a ordynator – a który to tydzień? 10-ty? Nie ma sprawy, usunie się. A przecież potem pani znów może zajść w ciążę i jeszcze raz, i jeszcze…

Zasadniczo poziom medycyny nie jest na Ukrainie najwyższy, to temat na osobny tekst.

Ciekawe jest to, że w Kijowie na uczelniach medycznych uczy się sporo osób z Polski z wykładowym językiem angielskim. Ale jeszcze więcej uczy się we Lwowie. Wielu młodych Polaków, którzy nie dostają się na studia medyczne w polskich uczelniach jedzie właśnie tam, gdzie za pieniądze mogą zostać „lekarzami”. Nie chciałbym potem trafić do takich specjalistów. A dlaczego? A dlatego, że wykładowym językiem jest język ukraiński, który studenci polscy (przynajmniej niektórzy) znają dość pobieżnie. Jechałem kiedyś autobusem z Lublina do Lwowa ze studentką 3 roku, która, jak sama twierdziła, porozumiewa się więcej na migi. Podręczniki do większości przedmiotów pochodzą z poprzedniej epoki i są napisane po rosyjsku, którego nasz przyszły kwiat narodu też z reguły nie zna. Warunek sine qua non zdania egzaminu przez studenta polskiego jest ten sam, co w przypadku studenta ukraińskiego – odpowiedni banknot w indeksie. Przyjeżdża potem taki absolwent medycyny i nostryfikuje dyplom, od góry do dołu ma piątki i szóstki. A nie wszyscy wiedzą, że skala ocen jest do dwunastu…
Okazuje się jednak, że nie tylko na niedouczonych lekarzy można się na Ukrainie natknąć, choć trzeba przyznać, że niedouczony lekarz stanowi większe zagrożenie dla życia i zdrowia niż, powiedzmy, niedouczony artysta (o ile sztuki można się w ogóle nauczyć, to temat na odrębną dyskusję). Żona J., tego od samochodu, który w majestacie prawa miał zostać skonfiskowany, nie pracowała zawodowo, bo wychowywała trójkę dzieci. W wolnych chwilach malowała na płótnie, jak na mój gust ciekawie i przyzwoicie warsztatowo. Pewnego dnia wybrała się do sklepu przy kijowskim odpowiedniku Akademii Sztuk Pięknych żeby kupić materiały – płótno, farby, blejtramy itd. W pewnym momencie podszedł do niej człowiek, który wyglądał jak „skrzyżowanie malarza z Montmartre z cinkciarzem z kijowskiego dworca” i zagadał:

– Pani artystka?

– Można tak powiedzieć.

– Na studia do nas?

– Nie, po materiały.

– Umie pani malować?

– Coś tam sobie mażę.

– A dyplom by się nie przydał?

– Proszę pana, dziękuję, ale ja naprawdę nie mam czasu już studiować, troje dzieci mam, dom na głowie…

– A kto mówi o studiowaniu? Tym niemniej dyplom by się przydał, prawda…Gdyby była pani zainteresowana, to proszę dzwonić… – i wręczył jej wizytówkę.

 

Podpis pod zdjęciem głosi: Darmowe leczenie zaczyna się u nas od płatnych ochraniaczy na obuwie. A medycyna komercyjna – od bezpłatnych.