Manchester niebieski, czerwony Paryż.
Albo debiutant, albo powtórka z poprzedniego sezonu. Klub szejków z ZEA kontra klub szejków z Kataru. Przyszły mistrz Anglii przeciw przeszłemu(?) mistrzowi Francji. Pojedynek admiratorów trenerskiej filozofii Marcelo Bielsy. Kto w finale Ligi Mistrzów?
W ćwierćfinale oba zespoły zostawiły w pokonanym polu niemieckie eksportowe wizytówki: Bayern i Borussię Dortmund. Dużo większe ciężary miał Paris Saint-Germain z monachijczykami, ale i zadanie trudniejsze. Rywalizacja paryżan z Manchesterem City nie miała zatem faworyta. Pierwszy mecz w Parku Książąt lepiej zaczęli gospodarze, napompowani udanym rewanżem za finał poprzedniej edycji. Dominację podstemplowali golem Marquinhosa, niezawodnego ostatnio w fazie pucharowej. Po przerwie jednak balon pękł. Goście z Manchesteru wcale nie grali wielkiego meczu, trudno przychodziło im stwarzanie okazji, a mimo to zwyciężyli. Dlaczego? Po pierwsze Kevin de Bruyne pozornie leniwym dośrodkowaniem zahipnotyzował Keylora Navasa, który tę centrę puścił do bramki. Po drugie, mur paryżan rozstąpił się przed niezłym, ale nie nadzwyczajnym, strzałem Riyada Mahreza z wolnego. Po trzecie, już przy prowadzeniu gości prąd odcięło Idrissie Gueye, który bandyckim wślizgiem (i czerwoną kartką za to) zminimalizował szanse PSG na wyrównanie.
Zresztą, podobnie w rewanżu (przy wyniku 0:2) postąpił Angel Di Maria, kopiąc bez piłki Fernandinho – i to poza boiskiem. Inna sprawa, że w Manchesterze mistrzowie Francji zagrali okropnie, więc tak czy siak nie mieli szans odrobić strat. Za to gospodarze pokazali polot – obie akcje, zakończone golami Mahreza, były szybkie i pomysłowo utkane. Awans Manchesteru City jest całkowicie zasłużony. Paryżanie, poza pierwszą połową meczu u siebie, w niczym nie przypominali swej ubiegłorocznej, całościowo zmierzającej do celu wersji, ani nawet kompaktowo (i szczęśliwie) broniącej drużyny z rywalizacji ćwierćfinałowej z Bayernem. W dodatku bardzo gotowały im się głowy – równie dobrze mogli kończyć rewanż z większą liczbą wykluczeń. Guardiola zdecydowanie lepiej dotarł do swoich zawodników, niż Pochettino do swoich.
Chelsea – REALizacja
Pierwszy ćwierćfinałowy mecz z Liverpoolem był jednym z najlepszych występów Realu Madryt w tym sezonie. W rewanżu pozostało Królewskim tylko kontrolowanie sytuacji. Natomiast Chelsea dość spokojnie (ale bez błysku) przeszła Porto. Wydawało się, że delikatnym faworytem tej pary będzie Real…
…a tymczasem londyńczycy mieli na nogach zamknięcie meczu w Madrycie już po pół godziny gry. Ale: albo nie potrafili wykorzystać totalnego bałaganu w defensywie gospodarzy, albo bronił Courtois, albo demonów nieskuteczności z tego sezonu odgonić nie mógł Timo Werner. Niewykorzystane sytuacje się mszczą? Nie w tym przypadku, a przynajmniej nie od razu. Zasłużone prowadzenie przed przerwą dał The Blues Pulisić. Realowi szło ciężko. Zawodzili kierownicy w osobach Kroosa i Modricia. Karykaturą samego siebie sprzed trzech i więcej lat był Marcelo, ale też miał udział przy wyrównującym golu. W tej sytuacji błysnął przede wszystkim Benzema, kończąc ją ładnym wolejem pod poprzeczkę. Bramkowy remis był dobrym wynikiem dla gości, ale mieli oni prawo czuć niedosyt…
…i w rewanżu zareagowali znakomicie! Chelsea „zjadła” Real. Tym razem, po objęciu prowadzenia (przełamał się Werner), nie pozwoliła gościom nawet spróbować rozwinąć skrzydeł. W rezultacie Królewscy byli bezradni. Gospodarze za to szybsi, konkretni i, jak zwykle za Tuchela, świetnie funkcjonujący jako całość. Znowu mieli wiele sytuacji, tym razem do podwyższenia wyniku. Marnowali je jednak Havertz, Kante, Mount… Albo bronił jedyny zawodnik Realu, do którego za ten mecz nie można mieć pretensji – Courtois. Nic nie dał mistrzom Hiszpanii powrót do składu Sergio Ramosa. Jego vis a vis, inny weteran Thiago Silva, wypadł za to znakomicie. Ale najlepsi byli Kante i Jorginho, którzy zarówno w Madrycie, jak w Londynie, całkowicie odebrali chęć do gry doświadczonemu środkowi pola Realu. Ogólnej mizerii Los Blancos dopełnia wyjątkowo kiepski występ Benzemy… Gol Mounta zamknął rywalizację.
Chelsea uważam za najlepszy zespół półfinałów. To najładniej nieposiadający piłki zespół ostatnich miesięcy. Wyglądają zresztą, jakby optymalna forma miała dopiero przyjść! Może akurat 29 maja w Stambule, w finale?