– Widzisz tom czerwonom plamkie? – spytał pokazując mi tablicę na ścianie bloku. Co mam nie widzieć, jasne, że widzę. – Z tej odległości to bym tylko tak – pokazał jak przeładowuje kałacha i strzela – trrrach, trrrach, trrrach!
A potem odwrócił się w stronę tego nowego hostelu, co kiedyś był tam UKE i mówi do mnie:
– A z łuku też strzelałem! Widzisz tom osiemnastkie i dwudziestkie?
– Widzę – skłamałem. Drzewo zasłaniało mi tą tabliczkę, ale przecież wiedziałem, że tam jest.
A potem nastąpiła prezentacja, gdzie by trafiał z łuku do tej tabliczki, gdyby tylko miał przy sobie łuk i strzały.
– W wojsku nie byłem. Gdzie byłem, tam byłem – uśmiechnął się tajemniczo.
Nie wnikałem, gdzie był. Wiadomo, jak nie u zielonych to u niebieskich. Tak się wtedy dzielili czerwoni – wielka mi, kurde, filozofia. Kiedy zaczął szukać dla mnie czekolady, z plecaka wypadły mu dwie książki. Jakieś tam Tajne lochy Watykanu czy coś oraz Schopenhauer Metafizyka życia i śmierci. Lochy Watykanu szybko skitrał do plecaka, a o Schopenhauerze powiedział tylko: – O kurwa, jakie to jest ciężkie! Każde zdanie czytałem po 5 razy, żeby zrozumieć.
Wziąłem to sobie do serca.
A zaczęło się od tego, że podszedł tylko po złotówkę na piwo, bo mu „ta kurwa” całe jego wychlała. Dałem 2 PLN, bo, jak powiedział „My, ludzie medycyny, musimy się trzymać razem”.