Dziękuję wszystkim znajomym na profilu społecznościowym, którzy w tych dniach nie epatują mnie gotowością zabicia poczętego życia (właściwie powinienem napisać „które”, bo ta forma manifestacji dotyczy głównie kobiet, co potwierdza moją tezę, że dziś to kobiety maszerują w awangardzie lewicowej rewolucji, podczas gdy mężczyźni są bardziej zachowawczy). Dziękuję, że nie nazywają tego piekłem, posługując się jednym z esesmańskich piorunów. Nie żądają prawa do możliwości odebrania życia, argumentując to okropnością wychowywania dziecka chorego, niepełnosprawnego, wymagającego poświęcenia dla niego własnego szczęścia.
Tak, to nie jest łatwe. To jest tragedia. To Boży dopust. Więc co, pozbądźmy się płodu. Bo inaczej może być piekło. Piekło poświęcenia. Piekło krachu wszystkich planów życiowych. Piekło życia jedynie dla drugiego człowieka. Życie niepełnowartościowe. Nasze. I… jego.
Pozwolić wybierać nosicielce życia? Niech ona zadecyduje czy istnieniu pozwolić istnieć czy nie? To ma być wolność? Ale z taką wolnością decydowania, czy czyjeś życie ma wartość czy nie ma, mieliśmy w przeszłości często do czynienia. Dziś nazywamy to zbrodnią.
Wiem, że to na nic. Że w czasach, gdy wyskrobanie życia z własnego łona jest moralnie łatwiejsze niż zgoda na hodowanie futrzaków w klatkach, to wołanie na puszczy. Ale wołać trzeba. Do końca. Za tych, których głosu o pomoc pod cienką skórą pokrywającą łono nikt nie słyszy.