Ekranizacja „Quo vadis” udała się Jerzemu Kawalerowiczowi średnio. Miało być wielkie dzieło, tymczasem o wielkość otarła się tylko kreacja Jerzego Treli (Chilon). Miało być podbijanie zagranicznych rynków, skończyło się tylko na zagranicznych plenerach, wykorzystanych podczas kręcenia. Obecnie jest to film głównie dla młodzieży – zarówno tej na bakier z lekturami, które zastępuje czytanie oglądaniem, jak i bardziej zdyscyplinowanej, która sięga po obraz tylko w celu utrwalenia wiedzy.

Ursus to obdarzony siłą niedźwiedzia mężczyzna, przyjaciel i anioł stróż Ligii. Dla niej jest w stanie zrobić wszystko. To dobry i nieco łatwowierny człowiek, przy tym bezwzględnie używający tężyzny fizycznej, kiedy zachodzi taka potrzeba. Do tej roli reżyser-scenarzysta zatrudnił wybitnego polskiego judokę, Rafała Kubackiego. Z całą pewnością tylko ze względu na odpowiednią posturę.

Kubacki aktora nie udaje, bo nie potrafi/nie chce. Wypowiada swoje kwestie w typowy dla amatorów sposób, bez położenia akcentu w miejscach tego wymagających. Jego twarz nie zdradza żadnych emocji, a to często gryzie się z tym, co akurat Ursus mówi. Taki widocznie był zamysł, tylko nie wiadomo, czy chodziło tylko o „drewnianego” aktora, czy także o nijaką grę. Kubacki miał okazję zaprezentować w filmie swoje „powszednie” umiejętności, używając w scenie walki z bykiem (turem germańskim) mieszanki judo i zapasów. I to wtedy jego twarz zdradza emocje, nawet jeśli tylko spowodowane wysiłkiem.

W „Quo vadis” zagrał także dyskobol Dariusz Juzyszyn jako gladiator Kroton, którego Ursus zabija.

Pracę na planie filmu Rafał Kubacki łączył z przygotowaniami do Igrzysk Olimpijskich w Sydney, które były jego ostatnią wielką imprezą sportową.