Pewnie warto niekiedy wracać do czasów bardziej lub mniej odległych,a zwłaszcza z najzwyklejszej perspektywy ulicy Wesołej.
Przecież to na przestrzeni lat bez mała sześciuset działy się tu rzeczy tak ciekawe i chwalebne, że aż prawie nieprawdopodobne.
Niesłychanie romantyczne czasy Żydów, Cyganów i międzywojennego „dobrobytu” można by uznać za rozdział także niezwykle interesujący, lecz niestety, a może na szczęście raz i na zawsze zamknięty.
„Druga Światowa” ? – A cóż nam ta Druga Światowa !
Tylko powody do satysfakcji.
Same sukcesy łącznie z oczywistym ostatecznym zwycięstwem. Z pewnością wielce dokuczyłaby nam ta wojenka, ale mając takich „Herosów” jak Hans Kloss … i mając niezwyciężonych pancernych – prawie jej nie odczuliśmy.
W końcu i bohaterska partyzantka też zrobiła swoje.
Dopiero ta ” trzecia i nieświatowa ” solidnie daje nam w kość.
– Co za jakaś niepospolita natura każe nam wojować samym ze sobą, chociaż to ” samym ze sobą ” ma znaczenie do dziś bardzo wielorakie.
Weźmy – ot choćby – przykład jeden z pierwszych z epoki.
Dwóch „bandytów” – jeden Ostoja, drugi Orlik. Wojowali … wojowali … chociaż w końcu wyszło na jaw, że nie byli to bandyci i że nie pomiędzy sobą tak wojowali.
– Jeżeli już tak nie bandyci i nie pomiędzy sobą, to znaczy, że niechybnie musiał być jeszcze jakiś … – trzeci bandyta.
– I skąd to wszystko u nas się wzięło ?
Wygląda na to, że za dużo przykładów chcieliśmy brać żywcem prosto z Ameryki. Tam wojowali – kto żyw. Biali z czerwonymi, czarni z białymi, koguty z kogutami, a nade wszystko Lee z Grandtem.
– I co ? – I gdyby nie pewna słynna wojująca postać, znana nawet z jednego kockiego cokołu u początku ulicy Wesołej i jeszcze jeden jenerał, z pewnością niewiele wiedzielibyśmy o tym wielkim secesyjnym amerykańskim mordobiciu.
Ale czy załażenie w butach do czyichś ważnych spraw i uszczęśliwianie kogoś „na siłę” – jak to niedawno miało miejsce także i u nas , uważać należy za coś chwalebnego ?
Skądinąd wiem, iż uważa się, że gdzie dwóch się bije – tam trzeci …
A gówno prawda ! – Absolutna bzdura !
Nikt nie korzysta. Tracą wszyscy.
Nawet bez wyjątku wszyscy ci, którzy tracić nie powinni.
Bywało, iż w wyniku takiego i podobnego wojowania, szli co niektórzy na Trzech Króli do kościoła w przedwojennych wyciuchanych, sznurowanych bryczesach, podwatowywanych kurtkach, beretach, kaszkietach, czapkach ze sztucznymi barankami i gumowych butach wyświechtanych szuwaksem aby śnieg nie przystawał.
Tymczasem inni, przyjeżdżali niczym ” Święci Mikołaje ” z czerwonymi licami i czerwonymi nosami na saniach, w długich szykownych kożuchach, filcowych butach i ciepłych, z wielkimi dołkami lub bruzdami na wierzchu – przypominającymi wielkie bezuche sagany – czapach.
Pojawiał się oczywiście od czasu do czasu i ktoś w kapeluszu, ale mógł to być tylko ktoś zbliżający się od strony plebanii, albo od strony magistratu.
– No i jak w takiej sytuacji nie miała rodzić się nieodparta chęć jakiegoś wojowania ?
Wszakże godząca i zrównująca wszystkich pewna polityczna instytucja, starająca się zagwarantować totalną sprawiedliwość, jedność i jednomyślność nie mogła zapobiec rodzącej się, choć obecnej i wcześniej społecznej alergii na punkcie wymienionych wyżej – nazwijmy to – trochę zgrzytliwych akcentów.
– Gdzie pójść ? – Co robić ? – Do kogo przystać ?
I tu wielce niesprawiedliwym byłoby twierdzenie, iż władzy brakowało kompetencji.
Działy się oczywiście i rzeczy straszne dopóki „big brother” usiłował wścibiać swój wielki kulfon w nasze najbardziej intymne narodowe i państwowe< sprawy. Lecz choć wszelkie gospodarcze, polityczne i militarne posupłania mieć miejsce musiały i wychodziły nam raz na plus, a raz na minus, to jednak mimo wszystko cząstką tego, czego cząstką być sobie nie życzyliśmy – nigdy przecież nie byliśmy.
Śmiem w związku z tym twierdzić, że zaszlibyśmy o wiele dalej niż byliśmy i jesteśmy gdyby nie to ani frontowe, ani domowe, ani nawet partyzanckie wojowanie w końcach lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, nie wspominając już o osiemdziesiątych kiedy to obrzydliwie opluwając minione i siłą rzeczy mijające, chcieliśmy – oczywiście złudnie – stworzyć coś wręcz doskonałego – co nawet na wpół doskonałym nigdy nie było i nigdy nie będzie mimo formowania się owego przez całe stulecia.
Wobec usilnego urządzania nam w głowach wielkiego śmietnika, zaczęliśmy boleśnie narzekać i wszelkimi czystymi i nieczystymi siłami próbowaliśmy oderwać się od czegoś nie tak znowu całkiem złego w swojej istocie i na naszym gruncie.
– No bo czy coś w rodzaju socjalistycznego kapitalizmu z nieprzerwanie postępującym doskonaleniem demokracji można by uznać za brnięcie w ślepy zaułek ?
Już z natury swojej niczyim wrogiem być się nie staram, ale i przyjacielem tych , którzy nazywają reżimem komunistycznym to co nie tak znowu dawno skończyło się u nas – sumienie być mi nie pozwala.
Nawet pobieżna obserwacja mojego kraju w początkach przeobrażeń i krajów niektórych „wostocznych” sąsiadów stwarza ogromny rozdźwięk w sferze jakichkolwiek porównań.
Tak więc wojujemy sami ze sobą, ale czy wszyscy ?
Z pewnością tak. Tylko czy najogólniejszy poziom świadomości wystarczy do tego, by konkretnie wiedzieć z kim, bądź z czym i o co kruszyć mamy kopie ?
Z perspektywy czasu i doświadczeń przodków oraz własnych, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż niechybnie jest jeszcze po środku coś, na
Czyli że ani na tym co było, ani na tym co jest. To pewnie tylko kwestia czasu. I jest to niemal pewne jak niemal pewne jest to, że wszystko bywsze i obecne w wiadomym względzie jest po prostu do dupy.
– Kto lub co przeszkadzało i przeszkadza aby obecna i przyszła rzeczywistość skonstruowana była tak, abyśmy mogli egzystować w sposób już na samym Świętym Początku zaplanowany i ustalony.