„LOVE WILL TEAR US APART” – napis na grobie Iana Curtisa, frontmana i tekściarza Joy Division, tytuł jednego z kawałków. Odszedł 40 lat temu 18 maja 1980, nadwrażliwy poeta, autentyczny ekscentryk, ikona, zmienił oblicze muzyki, kultury; nikt do tej pory tak przejmująco nie dotknął mroku, depresji, wyobcowania, rozdarcia, wewnętrznej pustki.

Miłość nas rozdzieli, a może rozszarpie? Doprowadzi do tak silnego wewnętrznego rozdarcia, że skończy się ostatecznym upadkiem w ciemność? Bardzo wczesne małżeństwo, wczesne rodzicielstwo, gwałtowne zderzenie z prozą życia; ciężar odpowiedzialności za zespół, próby, koncerty; ciężka choroba i depresja; do tego ONA, Ta Druga – Annik Honoré, patrząca z zachwytem i fascynacją, potrafiąca całe noce rozmawiać o poezji, literaturze, sztuce, która nie zapyta czy są pieniądze na rachunki, nie będzie zmęczona, nie będzie wymagać odpowiedzialności za małżeństwo, dziecko, dom.

Film „Control” Antona Corbijna to opowieść przede wszystkim o życiu Iana Curtisa na podstawie książki jego żony Deborah pt. „Touching from a Distance”. Dla mnie mówi o wewnętrznym rozdarciu między przysięgą, obietnicą, odpowiedzialnością za żonę i rodzinę a silnym pragnieniem bycia z inną, tą która fascynuje, wydaje się spełnieniem marzeń o miłości doskonałej, idealnej więzi dusz czujących tak samo.

Obraz dotyka kilku problemów:

-dorastanie z rodzicami żyjącymi gdzieś obok, w swoim własnym świecie – skutek? Brak kierunku, życiowych celów, dryfowanie, trafianie na rzeczy mające fatalne następstwa, w tym wypadku branie nieznanych psychotropów w dowolnych dawkach… być może to one spowodowały zmiany w mózgu prowadzące do epilepsji i ciągłej depresji;

-seksualność w związku – banał? Rzecz bez większego znaczenia? Chyba nie do końca, niedopasowanie czy problemy tej sfery prowadzą do poważnych kryzysów, a w konsekwencji i rozpadu więzi, której może nie uratować budowana latami więź psychiczna, czy odpowiedzialność za dzieci;

– stan zadurzenia w drugiej osobie, narkotyczny haj, który jak się rozpocznie to doprowadza do gigantycznej huśtawki nastrojów, uwalniania takich stron osobowości których się przed tym zupełnie nie zna, gdzie wszystko musi się rozsypać i składać na nowo, bardzo ciężki stan, uskrzydla i sprawia ból, najwyraźniej niezbędny do przetrwania gatunku… czasem jednak prowadzący do autodestrukcji;

– niepełnosprawni, chorzy na Zespół Downa, INNI.  Ian żył w czasach, gdzie tacy ludzie byli zepchnięci na margines, stygmatyzowani, chorzy na epilepsję mieli nosić kaski chroniące głowę… on zajmował się takimi ludźmi, pomagał im i ich rozumiał, znajdował dla nich pracę, prowadził kampanie społeczne w ich obronie, potrafił się pochylić nad odmiennością

– to także obraz brytyjskiej sceny punkowej, mechanizmów działania showbiznesu i historia zespołu.

Film nie jest łatwy w odbiorze, nie daje ani nadziei, ani odpowiedzi na pytanie jak uniknąć sytuacji doprowadzających do tak ekstremalnych stanów. Pojawia się w nim fragment „Stroszka” Wernera Herzoga, obrazu o absurdalności ludzkiej egzystencji, nieskuteczności prób wyrwania się ze swoich społecznych ról i końcu wszelkiej nadziei na lepsze życie. Towarzyszył Ianowi w ostatnich chwilach.

Jest niewątpliwie ucztą dla oka. Nakręcony w kontrastowej czerni/bieli, (reżyser jest też fotografikiem), każdy kadr to jak dobre zdjęcie. Sugestywna gra aktorów, Sama Rileya, Samanthy Morton, Alexandry Marii Lara. Członkowie zespołu grali te utwory naprawdę. Ścieżka dźwiękowa to Joy Division, post-punk a może raczej coś jedynego w swoim rodzaju, jak oddzielna kategoria, na początku typowy punkowy czad, który szybko ewoluował w pełne przestrzeni hipnotyczne pejzaże; z wysuniętą na pierwszy plan linią basu, gitarą budującą nastrój, elektroniką i wokalem przechodzącym w melorecytację. Jestem pewien, że bez Joy Division – „Disintegration” The Cure, „Nevermind” Nirvany czy „Nowa Aleksandria” Siekiery nie byłyby takie jak je znamy teraz.

Obraz, który nie pozostawi obojętnym, poruszy i zostanie.

Ps. Na koniec chciałbym wspomnieć o pewnym niemieckim portalu dla Polaków sugerującym, że Ian miał jakieś fascynacje nazizmem. Człowiek o tak wysokiej wrażliwości na ludzką krzywdę? Zajmujący się osobami chorymi na zespół Downa? Nazywający zespół jak część obozu koncentracyjnego, w którym kobiety były przedmiotami do zabawy dla oprawców i autor tekstu „Day of the Lords”? Odczytuję to jednak jako kamień rzucony niemieckim nazistom w twarz. Krzyk niepozwalający na zapomnienie ofiar i zrzucenie odpowiedzialności za te wszystkie zbrodnie na kogoś innego.

(18.05.2020-11.06.2020)