Tymczasem oś mknie naprzód. Przeszywając jak niewidzialna strzała korpus główny budynku, przedsionek i salę balową, by wynurzyć się po jego stronie północnej. The dark side of the town.
Bynajmniej!-nie jest ciemna. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni mieni się odcieniami zieleni, żółci i czerwieni liści parkowych drzew a zimą bielą i czernią bezlistnych gałęzi.
Entre cour et jardin-czyli pałac „okolony dziedzińcem i ogrodem”. Dzieło XVIII projektanta Marcina Knakfusa Symetryczne alejki dwustuletnich lip, z rzadka kasztanowce i jesiony. A pośrodku- prostokątny staw, wynurzającym się niczym olbrzymia ropucha z domkiem japońskim. Mieszkanie dla skrzydlatych lokatorów, pałac ptasiej arystokracji-łabędzi.
Pływają dumne i blade, samotne lub parami, piękne, próżne i nieme. Pomiędzy nimi kolorowe kaczory i skromne kaczki a powyżej niewidoczne acz słyszane słowiki Luscinia luscinia-słowik szary, występujący we wschodniej części Europy, bliźniak słowika rdzawego (Luscinia megarhynchos) gniazdującego w Europie Zachodnie Park nawiedzał już w kwietniu, by po godach, lęgach i odchowaniu młodych na przełomie sierpnia i września odlecieć do Afryki. Nie to co gawron. Kolonia Corvus frugilegus, kruczoczarnych ptaków, mylnie zwanych wronami, gniazduje w parku przez okrągły rok. To pewnie z powodu tej pomyłki gawrony są złe i mściwe. Atakują intruzów, wkraczających na ich terytorium chrapliwym krakaniem z gardzieli i półpłynną zawartością jelit. Idąc przez park trzeba mieć parę oczu dookoła głowy i trzecie na jej czubku.. Słowik wyśpiewuje swe melodyjne trele wiosną. Ukryty w zaroślach opiewa nocami swą miłość do miasta, jego piękno i czar.
Fałszywie. Przeczuwając nadchodzący chłód ucieka do ciepłych krajów; na afrykańskie all inclusive. Gdzie opłaca się miłosnymi trelami tamtejszym miastom, rzekom, miejscom, drzewom. By powrócić do pałacowego parku z nową wiosną i starą śpiewką. A gawrony nie odlatują. Wiosna, lato, jesień, zima- dzielą z miastem chłód i głód, ciemności krótkich dni, siarczyste mrozy, dżdże i wichury. Z pewnością zazdroszczą słowikom i odgrażają się, że też odlecą, znajdą sobie inne miasto o przyjaznym klimacie, uwija nowe gniazda na nowych drzewach a na rodzinne śmieci będą zaglądać-jak słowiki- kiedy zechcą albo wcale. Nie robią tak. Z prawdziwej miłości do miasta. Ze staroświeckiego poczucia przyzwoitości wobec starzejących się drzew, na gałęziach których wykluły się z jajek stawiały pierwsze kroki, z których podrywały się do pierwszych lotów. Zawsze są u siebie A słowiki wszędzie obce. Szczęśliwi ci, co żyją i umierają tu, gdzie się urodzili.
Gęganie, kwakanie, kląskanie, krakanie. A także vox humani. przy akompaniamencie jazzu, popu i rocka. Oraz smyczki, bo- choć z empory w sali balowej pałacu zniknęła orkiestra- cyklicznie odbywają się tu Dni: Karola Lipińskiego-skrzypka i kompozytora; najsławniejszego mieszkańca miasta.
Koncerty odbywają się w sali dawnej oranżerii. Obecnie siedzibie Radzyńskiego Ośrodka Kultury i kina. Dla potrzeb wizualno-akustycznych okna białej pomarańczarni zostały zamurowane co wewnątrz daje efekt pełnego zaciemnienia Oranż w kolorze noir.
Gdy zgasną światła-salę zalewa mrok czarny jak skrzydło kruka lub wrony. Pardon-gawrona..
The isle full of noises
Wyspa ta jest pełna dźwięków,
Głosów i słodkich pieśni, które cieszą,
Nie szkodząc wcale. Czasem strun tysiąca
Brzęk słyszę wokół siebie; czasem głosy,
Które, choć ze snu bym powstał długiego,
Ukołysałyby mnie znów.
(W. Shakespeare „Burza”: akt III, sc. 2, tłum. Maciej Słomczyński)
zdj.: Jarosław Matuszewski