Z recenzją tej płyty celowo się wstrzymywałem, choć korciło nabazgrać coś na jej temat już w dniu premiery. Płyta jeszcze przed ukazaniem się na rynku budziła ogromne emocje, a ja nie chciałem im ulec wydając werdykt. Oto bowiem dekonstruator Komedy – wrocławski EABS – po trylogii tegoż popełnił utwory autorskie zamykając je w albumie nazwanym Slavic Spirits.
I w tym miejscu trzy kroki wstecz: chcąc nie chcąc muszę wrócić do okresu komedowskiego. Pierwsza płyta, Repetitions, była dla mnie (i nie tylko) cudownym szokiem: w końcu pojawił się ktoś, kto „zrobił” Mistrza inaczej, nie burząc pomnika, ale tworząc własną wartość dodaną. Druga płyta, koncertówka, zawierająca w zasadzie to samo co pierwsza, tylko w wersji live, wywołała już u mnie pewien dysonans: szacunek do EABS za”jedynkę” mieszał się z wątpliwością, co do zasadności tego wydawnictwa. Trzeci album zamykający komedowską trylogię zawierał już tylko dwa utwory: Svantetic i Kraksę. I powiem wprost: uznałem to za zwykły skok na kasę. Wydać trzy płyty „jadąc” na Komedzie? WHY? Żeby było śmieszniej, wszystkie te płyty kupiłem 🙂 Ale trochę się na EABS wtedy obraziłem… Niedługo, bo po świetnym listopadowym koncercie w Świdniku foch minął.
Wieść o autorskiej płycie septetu unosiła się w powietrzu już od dłuższego czasu, jej przedsprzedaż ruszyła na długo przed premierą. Wybrałem wersję budżetową, bez książeczki (szkoda), ale z zawartością muzyczną, taką samą co sążnisty de luxe. Swoją drogą, szkoda że nie udało się tego pogodzić i wydać albumu w takiej formie, jak Repetitions – moim zdaniem byłoby to rozwiązanie optymalne.
Dobra, a teraz clue, czyli co na płycie. To, że jest ona zabarwiona historycznie, filozoficznie i ideologicznie wiedzieliśmy już z notek prasowych: mitologia i melancholia słowiańska, duchowa kondycja Polaków – to punkty, wokół których EABS stworzył muzyczną nadbudowę. Cóż ona niesie ze sobą? Jedni twierdzą, że ta płyta to arcydzieło, które już teraz można zaliczyć do kanonu polish jazz, drudzy natomiast zarzucają EABS przerost formy nad treścią, którym maskowane są niedoskonałości warsztatowe. Dawno już płyta polskiego zespołu nie spolaryzowała tak opinii publicznej jak Slavic Spirits. Ktoś słusznie zauważył, że EABS dzieli nas jak polityka. Tak na marginesie: tygodniki opinii z różnych stron barykady światopoglądowej: „Polityka”, „Newsweek” i „Gazeta Polska” oraz „Do Rzeczy” były w ocenie nowej płyty EABS zgodne przyznając jej najwyższe noty – dla EABS ponad podziałami, a jednak można!
Zabierając się za ocenę Slavic Spirits wyszedłem z założenia, że odłożę na bok całą tę słowiańską otoczkę, niech muzyka broni się sama. Do końca mi się to nie udało. Już na samym początku opętały mnie leśne chochliki i było to bardzo przyjemne opętanie. EABS udomowia słowiańskie demony i np. z takim Leszym można obcować muzycznie bez końca. Utwory mają raczej liryczną konwencję, która z czasem rozrasta się o jazzowe improwizacje (potencjał koncertowy). Mój faworyt to Południca, z frapującym, neurotycznym motywem klawiszowym, przerwami i niedowiedzeniami potęgującymi napięcie, a w końcu z epicką trąbką, która w finale społem z resztą odgrywa melodię przewodnią. Wyróżniam też utwór Ślęża. Wiadomo jakie znaczenie miała ta góra dla naszych praojców. EABS odkrywa przed nami dawną symbolikę: kiedy z góry schodzi poranna mgła – Ślęża (Mgła) – na słowiańskim Olimpie swój taniec zaczynają prastare bóstwa. Tak właśnie odczytuję przesłanie tego utworu. Motyw główny wydaje się żywcem zaczerpnięty z jakiegoś ludowego wesela sprzed wieków, ja ten taniec kupuję!
Słowiańskość bucha z nowej płyty EABS i to jest fakt. Chyba nawet odgłosy natury (ptaszki, żabki itp.) nie są tu do końca potrzebne. EABS wytycza drogę nowej kategorii: polish spiritual jazz. Odpowiednikiem tego na Zachodzie może być np. Kamasi Washington, również budzący skrajne emocje. Zresztą, to że emocje są tak różne jest najlepszą rekomendacją sięgnięcia po Slavic Spirits – ten album nie tylko jest, ale – co najważniejsze – jest jakiś!