
Dzisiejsza data w kalendarzu jest nieprzypadkowa. Właśnie 2 lutego bohater kultowego filmu „Dzień świstaka” budzi się w małej mieścinie i przeżywa ten sam dzień. Też tak macie?
Praca, dom, dom, praca, zakupy, zasypianie przy wieczornym telewizyjnym bloku lub monitorem komputera…Pamiętacie jedną z piosenek z „Metra”?:
Po pierwszym śniadaniu biegniecie za metrem
Powrotny autobus zabiera was z pracy
Potem szybkie „dobranoc” i parę słów szeptem
Bez nadziei, że będzie inaczej
Codzienne gazety, wieczorne dzienniki
Te same zajęcia w tych samych godzinach
Połykane co wieczór nasenne pastylki
Bardzo rzadkie wycieczki do kina.
(…)
Codziennie bez zmiany i wczoraj i jutro
Żyjecie dokładnie tak samo, jak dziś
Nastawiacie, jak zawsze, budziki na siódmą
Bo musicie co rano gdzieś iść.
Na pewno nie raz widzieliście ten film. Niezrozumiany w rodzimych Stanach, doceniony w Europie.
Dla głównego bohatera, Phila (rewelacyjny Bill Murray) codziennie jest 2 lutego, dzień w którym mamy dowiedzieć się, ile tygodni potrwa jeszcze tak nie lubiana przez wielu pora roku – zależy to od tego, czy sympatyczny gryzoń zobaczy swój cień… Tak przynajmniej mówi stara, świecka tradycja.
Znudzony monotonią szarego, ciągle identycznego dnia, telewizyjny prezenter pogody wspomina:
Główny bohater w kółko przeżywający ten sam dzień w końcu dochodzi do wniosku, że może warto wypełnić go jak najlepiej. Wypełnić 2 lutego jakąś treścią. Łapie spadającego z drzewa chłopca, pomaga przy wymianie koła, uczy się gry na instrumencie, a nawet rzeźbienia lodowych figur. Najtrudniejszym zadaniem jest jednak kobieta, w której się zakochuje i codziennie próbuje nią sobą zainteresować (słynny drink z modlitwą za pokój na świecie)
Film to także hołd złożony małym miasteczkom. Ludziom, spotykanym codziennie w barze:
Wreszcie spotykany bezdomny, który tego dnia odejdzie:
Jego telewizyjna relacja – z banalnej, robionej z musu, w ostatecznej wersji brzmi mniej więcej tak: Gdy Czechow widział długą zimę była lodowata, ponura, wyzuta z nadziei. Ale my wiemy, że zima to tylko kolejna faza w cyklu życia. Stojąc tu, wśród mieszkańców Punxutawney, ogrzewając się ciepłem ich domów i serc, nie wyobrażam sobie większej łaski niż długa i siarczysta zima.
Wiem, że wielu z Was za grubą przesadę uznałoby postawienie znaku równości między Radzyniem a amerykańskim Punxutawney. Ale może jednak?
Może dawny, zapomniany kolega ze szkoły to głębsza metafora?