Zrobiło się ciemno. Sanie dopłynęły do klifu. Tomek wyskoczył z nich, wziął na grzbiet Anielkę, Isię i Emi i przeniósł je na biały brzeg. Wrócił do sań razem z Maksem, by pomóc Kondziowi wypchnąć je na plażę. Byli tak zmęczeni, że upadli na zaśnieżonej plaży i zasnęli wtulając się w puszyste futro polarnego misia, które dawało im ciepło oraz poczucie bezpieczeństwa. Dookoła panował zmierzch. Gdy słodko i twardo spali do sań zbliżał się jakiś stwór stawiając, raz po raz, łapy na skrzypiącym od mrozu śniegu. Mimo, iż potwór starał się skradać jak najciszej śnieg pod ciężarem jego ciała przeraźliwie skrzypiał. Bestia z daleka już dostrzegała słój pełen migoczących kryształów. I choć był to jedynie magiczny pył, stwór był przekonany, że to najprawdziwsze diamenty. Łasy, jak sroka, na wszystko co się świeci próbował je wykraść.
Wgramolił się do sań po migoczący słój z pyłem. Czujna Emi, przebudzona nieprzyjemnymi dla ucha odgłosami, ostrożnie otworzyła jedno oko, a zaraz potem drugie. W ciemnym krajobrazie niewiele mogła dostrzec zaspanymi oczyma, więc pośpiesznie przetarła swoje ślipia. Po czym z całych sił w płucach przeraźliwie zaczęła jazgotać.
– To nie twoje brzydalu, zostaw to! Słyszysz? Zostaw to! To nasze. Uwaga! Złodziej!
Tak przeraźliwie krzyczała, że wszyscy jej towarzysze podnieśli się w mig mimo, że ich oczy nadal były sklejone snem. Pokraczna bestia, wystraszona krzykiem dziewczynki, zaczęła uciekać nie patrząc pod łapy. Potknęła się o kamień i upuściła słój z pyłem. Niefortunny traf chciał, że słój upadł na kamień a magiczny pył uleciał ze słoja i częściowo pokrył bestię. Pod jego wpływem stwór zaczął lewitować w powietrzu. Trochę zdezorientowany, lecz jednocześnie bardzo podekscytowany, przebierał łapami z obrzydliwie zwiniętymi pazurami
– Eee, fajnie. Epicki bajer. – Wybrząkała jego parszywie uśmiechnięta gęba.
Isia wysunęła, pośpiesznym ruchem, latarkę z plecaka brat i zaświeciła wprost na bestię, która właśnie próbowała zebrać w garść resztę magicznego pyłu z mokrego śniegu i zaczęła wiać. Okazało się, że to nie żadna straszna bestia lecz stare, parszywe z ryja borsuczydło, w dodatku ślepe na jedne oko. Sierść borsuka była wyliniała, posklejana i brudna, z pyska uchodził straszny odór, a pazury u łap były ciemne, chropowate i tak długie, że aż zwinięte.
– A to parszywe borsuczydło zajumało nasz pył. Jak teraz dotrzemy do Santa City? – Zmartwiła się mała Isia.
Kondzio zauważył, że borsuk nie lubi światła i tylko jedno oko ma sprawne.
– Musimy odnaleźć tego brzydala i odebrać mu pył. – Błyskotliwie wtrącił Kondzio.
– Doprawdy? A jak na to wpadłeś mądralo? – Droczył się z nim Maks.
– Najprościej jak się da. – Kozaczył Kondzio. – Szukamy borsuka, znajdujemy, pierzemy po pysku i zabieramy resztę pyłu jaką udało mu się ukraść i AVE ŚWIĘTA.
– Jasne, co za genialny plan, szkoda że sam na to nie wpadłem. Ciekawe dlaczego? Może dlatego że jestem realistą. Jak myślisz cwaniaczku? – Maks przedrzeźniał Kondzia.
– Ja wiem, jak tego dokonać. – Wtrąciła Emi, uciszając ich sprzeczkę. – Maks, czy spakowałeś może wędkę, którą dostałeś na urodziny od tatusia?
– Jasne, że tak. Przecież wiesz, że jest wielofunkcyjna, dlatego nigdy się z nią nie rozstaję. W zasadzie po co ona tobie? Nie słyszałem jeszcze
o tym, żeby ktoś łowił borsuka na wędkę ha, ha, ha. – Zaśmiał się chłopiec pukając Emi palcem po czole.
– Jeszcze nie wiem jak jej użyjemy, ale zawsze to jakaś broń i zawsze to lepsze niż nic. – Zabłysnęła mądrością dziewczynka.
– Koniec tych przepychanek słownych! Wskakujcie do sań, nie mamy czasu. – Ryknął niedźwiedź.
Dzieciaki pośpiesznie wsiadły do sań, w które Tomcio zaprzągł Kondzia i ruszyli w las spowity zimowym snem w poszukiwaniu borsuczydła. Reflektory rozjaśniły drogę do ciemnego lasu, a zimowe ogumienie na płozach sprawiło, że sanie mknęły po zaśnieżonych bezdrożach bez najmniejszego problemu i oporu.
– Maniek nieźle się spisał. – Rzekł zadowolony Tomcio.
Mknęli chyba z osiemdziesiąt kilometrów na godzinę i mogliby spokojnie wyciągnąć setkę, gdyby nie przeszkody na drodze. Mknęli niczym błyskawica. Mimo, że nie mieli pyłu, to Kondzio gnał jak szalony przez zaśnieżone pola. Ze znalezieniem starego borsuka nie mieli większego problemu, gdyż na śniegu zostawił ślady swych pokracznych łap. Po wzorze pazurów od razu rozgryźli trop borsuka. Ślady zaprowadziły ich do najciemniejszego i strasznego miejsca w lesie. Trop urwał się przy ponurej norze w starym, obszernym i spróchniałym dębie. Spokojnie i cicho zajrzeli kolejno do nory, do której drzwi, ze związanych ciasno gałęzi, były uchylone. Jednak nora była pusta i strasznie zabałaganiona. Była naprawdę ponura i ciemna. Dzieci macały po omacku ścianę w poszukiwaniu pochodni. Jednak nie udało się znaleźć żadnego źródła światła. Ponura dziupla w drzewie wyglądała raczej jak sejf, bo wypełniona była przeróżnymi świecącymi, błyszczącymi, migoczącymi i pięknymi przedmiotami. Maks otworzył drzwi na oścież wpuszczając tym samym odrobinę światła. Odrobinę, gdyż w lesie panował półmrok, a słońce już dawno nie było tam gościem.
– Prawdziwe wysypisko skarbów. – Zachichotał Kondzio.
– Szukajcie pyłu, a ja poczekam sobie na tego chytrusa i złodzieja przed norą, jak dla mnie tu jest mało przytulnie i za ciasno.
Dzielna piątka przemierzała norę w poszukiwaniu magicznego pyłu. Znaleźli kilka dziwnych i jednocześnie pięknych przedmiotów, jednak po pyle ani śladu. Drzwi ciągle się przymykały i Tomasz musiał, co chwilę, podtrzymywać je łapą. Przypomniało mu się w końcu, że Maks przecież ma latarkę i poszedł do sań. Wyciągnął latarkę i podrzucił ją chłopcu. Jak tylko chłopiec ją włączył zadowolony miś, z racji tego że nie musi podtrzymywać drzwi, trzasnął nimi z całych sił. Trzasnął nimi tak mocno, że stary dąb zatrząsnął się i odpadł z niego całkiem spory kawałek kory. I nic by nie było w tym dziwnego, gdyby nie to, że to nie była wcale kora dębu lecz biała kora brzozy. Zaciekawiony Tomcio zaczął przyglądać się drzewu, obchodząc je wokół. Nagle spostrzegł niewielką dziuplę na górze spróchniałego pnia. Wsadził więc tam swą ogromną, niedźwiedzią łapę i zamieszał w środku. Chwycił w dłoń coś, co w dotyku przypominało butelkę mleka i próbował wysunąć z dziupli. Nie było to wcale łatwe, gdyż łapa Tomka była całkiem sporych rozmiarów, a niewielka dziupla nie była schowkiem przystosowanym dla łap niedźwiedzia, lecz małych łap borsuczych. Po chwili szamotania się z dębem, niedźwiedziowi udało się wydostać ową ciemną butelkę, która była zakorkowana starą szmatą. Przez ciemne szkło nie można było dostrzec co się w niej mieści, więc bez chwili zastanowienia Tomcio złapał szmatę w zęby próbując ją odkorkować. Było to bardzo nieprzyjemne doświadczenie gdyż, jak się okazało szmata, która korkowała butelczynę była sparciałymi gaciami.
– Chyba znalazłem. – Krzyknął zadowolony z siebie Tomek. – Chodźcie tu prędko.
Dzieci wybiegły z ponurej nory.
– Świetnie. – Ucieszył się Kondzio. – Wracamy!
– Niezupełnie. – Odrzekł Tomcio. – Trzeba dać nauczkę temu nicponiowi. Musi zdać sobie sprawę z tego, że nie należy zabierać do domu cudzych rzeczy bez pozwolenia. Poczekamy tutaj na niego, na pewno zaraz się pojawi. Musimy się gdzieś ukryć. Weźmiemy go z zaskoczenia.
Rozejrzeli się dokoła siebie i wzrok wszystkich, zgodnie, zatrzymał się na dorodnym świerku otulonym grubym płaszczem śniegu. Wsunęli się pod rozłożyste gałęzie i cichutko czekali na sprawcę. Borsuk tymczasem, zupełnie nic nie podejrzewając, pośpiesznie zbliżał się do swojej nory. Zdradziła ich Aniela głośnym kichnięciem. Nie mogli dłużej się ukrywać, więc wyskoczyli ze swojej świerkowej kryjówki. Obskoczyli borsuka wokół.
– Mamy cię złodziejaszku. – Wykrzyknęła Anielka wyrywając mu coś błyszczącego zza pazuchy.
– Oddawaj niedobra dziewucho, to moje! – Szamotał się borsuk.
– Czyżby? Komu to zwinąłeś tym razem? – Zapytała Anielka dokładnie przyglądając się przedmiotowi.
Było to piękne, wiktoriańskie lustro oprawione w srebro.
– Nikomu nie ukradłem, znalazłem w zaspie, Przysięgam! – Gorączkował się borsuk.
– Akurat! To należy teraz do mnie. Ty ukradłeś mi pył więc ja ukradnę ci to piękne lustro. – Powiedziała, zauroczona pięknym lustrem, dziewczyna.
Tomcio chwycił borsuczydło i przełożył przez kolano, ciasno i mocno trzymając mu przednie łapy. Maks wyciągnął swoja wędkę i zamierzał sprać złodziejowi futro.
– Dostaniesz srogą nauczkę. – Powiedział do wystraszonego borsuka.
Emi zrobiło się trochę żal zwierzęcia, podeszła do borsuka i zajrzała mu w oczy. Chciała w nich dostrzec choć cień skruchy.
– O fuj! Czy ty kiedykolwiek myłeś zęby? – Zapytała.
Zmieszany zwierz nawet nie miał pojęcia, co to szczotka i pasta do zębów i jak się tego używa.
– Zostaw go, proszę. Spójrz na niego. Nie szkoda ci go? Zobacz jakie ma zniszczone kły, pewnie nie raz cierpi z powodu bólu zębów. – Prosiła go siostra.
Maks szybko sobie przypomniał, całkiem niedawno, dręczący go ból zęba i strach przed wizytą u dentysty, który jak się okazało był niepotrzebny, gdyż wizyta okazała się przyjemna. Był to jednak największy i najbardziej dokuczliwy ból jaki pamiętał. Jemu także zrobiło się żal borsuka. Zajrzał mu do śmierdzącej paszczy i zauważył, że kilka zębów jest spróchniałych, a kilka wyłamanych lub pokruszonych. W zasadzie nie dostrzegł ani jednego zdrowego zęba. Odór z pyska borsuka był tak intensywny, że Maks szybko zrezygnował z zabawy w dentystę. Emi wyciągnęła z kieszeni futra nić dentystyczną i wcisnęła borsukowi w pazury. Pokazała jak jej użyć i pośpiesznie się odsunęła.
– Nie uleczy to zębów, ale pomoże pozbyć się zalegających resztek jedzenia, które produkują bakterie i ten odór z pyska. – Powiedziała.
Miś polarny uwolnił borsuka, zrzucając go potężnym ruchem łapy z kolana. Zamach był tak mocny, że zwierzak wleciał pyskiem w ogromną zaspę. Kiedy się już z niej wydobył, próbował rozluźnić zesztywniałe kości i strzepać śnieg ze swojego futra.
– Chyba masz coś co należy do mnie. – Borsuk popukał dziewczynkę w plecy.
– Cóż takiego? – Spytała, chowając lustro za siebie.
Tomek złapał Anielkę za rękaw.
– To nie należy do ciebie, kochanie. Oddaj.
– Do niego też nie. – Odezwała się niepocieszona.
– Ja to znalazłem, a znalezione to nie kradzione! A ty? A ty mi je ukradłaś! – Wrzeszczał borsuk.
– A więc tobie wolno kraść, a mnie nie? – Kłócili się.
– Pamiętasz Anielko, co powiedział kiedyś Mike? Jeśli ktoś postępuje źle, nie daje to prawa, żeby zachowywać się podobnie. To, że ktoś jest zły wcale nie oznacza, że ty też musisz taka być. Wręcz przeciwnie, trzeba nauczyć tego kogoś, że można inaczej, właściwie, dobrze. – Pouczył Tomcio.
– Masz rację. Przepraszam. Tak mi wstyd. – Powiedziała Anielka i przekazała lustro borsukowi.
– Ja też przepraszam, że wykradłem pył. Przyznaję się, że jestem kolekcjonerem. Co zrobić? Takie… hobby.
Wszyscy spojrzeli na borsuka w tym momencie spod brwi.
– Okay, okay kleptomanem. Wybaczcie to przejęzyczenie.
Borsuk podszedł do Emi i wręczył jej lusterko, które właśnie odzyskał od Anielki. Cała gromada siedziała już w saniach.
– Dziękuje, że uratowałaś mi skórę. Proszę przyjmij to lusterko na znak naszej przyjaźni.
Anielka sypnęła pyłem na sanie i grzbiet Kondzia, wypowiedziała zaklęcie:
– Niech magiczny pył ruszy sanie
i zatrzyma na jedno zawołanie. Start!
I po chwili sanie uniosły się ponad ziemię.
– Odwiedźcie mnie jeszcze kiedyś, będzie mi niezwykle miło. – Pomachał im borsuk na pożegnanie.
Już po chwili znów mknęli w przestworzach i tumanach płatków śniegu. Ujrzeli Białego Jaśka.
– O! Już niedaleko. – Ucieszył się renifer.