W cadykowym sadzie, tuż za kompleksem dworskim, pełno było różnych owocowych drzew. Ogród rozciągał się na dużej powierzchni, i kończył tuż przy rzece. Mimo że dostępu do niego broniło ogrodzenie z zawsze zamkniętą furtką, wszyscy uważali go za publiczną własność i latem zbierali tyle owoców, ile było im potrzebne. Najwięcej korzystali z niego wejse chewranikes[1], którzy zakradali się tam, potrząsali gałęziami drzew i wychodzili z garściami pełnymi czereśni albo zrywali zielony i kwaśny agrest. Nie postrzegali tego jako grzech, ani nawet nie mieli wyrzutów sumienia, bo traktowali sad jako własność należącą do wszystkich mieszkańców Radzynia.
*
W sadzie stoją dwie drewniane chatki, które spomiędzy gałęzi drzew jakby spoglądają w dół wprost na dwór cadyka. Zwykle są zamknięte i rzadko kto widział, co znajduje się za ich drzwiami. To niemi świadkowie burzliwych czasów. Z zewnątrz wydają się niemal identyczne, ale przez ich zakurzone okna już na pierwszy rzut oka widać, że w środku są inne i dla innych celów zostały zbudowane. W jednej przechowywano mnóstwo słoików, słoiczków, butelek i buteleczek, a zapach jaki stamtąd emanował przypominał typowe wonie apteczne, ponieważ zgromadzono tam leki i chemikalia. Druga chatka jest w pełni wyposażonym warsztatem, w którym znajdują się wszelkiego rodzaju urządzenia mechaniczne pozornie służące do prania. W rzeczywistości oba budyneczki pełniły rolę laboratorium, który zbudował rebe Henoch Gerszon, niech będzie błogosławiony, ponieważ był on trochę lekarzem, i trochę chemikiem, a na pewno geniuszem.
c.d.n.
Przypis:
[1] Wejse chewranikes – tu w znaczeniu złota młodzież.
Tłumaczenie z jidysz Alicja Gontarek na podstawie: Abe Danilak, Dem rabejnim hojf. Der rebe kumt! [w:] Sefer Radzin; izker –buch = Radziner izker buch, red. I. Zigelman, Tel Awiw 1957.