„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”
* * *
W moim życiu zawsze działała, jeszcze przed wojną skodyfikowana przez pisarza Jerzego Andrzejewskiego, „teoria ostatniej złotówki”. Kiedy, nawet dosłownie, miałem w kieszeni ostatnie pieniądze, kiedy docierałem do jakiegoś skraju, za którym już nic i nikt – zawsze wydarzało się coś, co mnie ratowało. Nie jestem aż takim idiotą, żeby nie wiedzieć Kto ratował.
Z Panem Bogiem miałem od dłuższego czasu przedziwny układ. Nie wiem, czy nie zgrzeszę, ale nazwałbym go układem „kumpelskim”. Bez wielkich ceregieli i wstępów mogłem zawsze do Niego przyjść, wiedząc, że nie będzie mi prawił kazań, tylko pożyczy albo da na zawsze, i zawsze zrozumie. Niekoniecznie pochwali, ale klepnie w plecy i powie: „Idź dalej… Nie przynoś mi wstydu… Zadzwoń czasem…”.
A ja często Mu wstyd przynosiłem. I nie dzwoniłem miesiącami, latami nawet. Udawałem, że jesteśmy w stałym, dobrym kontakcie. Aż do „ostatniej złotówki”.
Nie umiem o tym powiedzieć precyzyjniej. Muniek to kiedyś dobrze wyraził:
„Jesteś tak daleko ode mnie, czasami jednak blisko tak
Mogę porozmawiać z Tobą czasem
Czasem znajdujesz dla mnie czas
Chciałbym coś powiedzieć o Tobie
Tak często czuję Twoją siłę
Nic się nie dzieje przypadkowo
Chociaż tak często w to wątpiłem
Tak bardzo chciałbym zostać kumplem Twym, tak bardzo chciałbym”.
* * *
W październiku przymrozek strącał wielkie orzechowe liście. Były dni, że szron nie znikał z roślin i szyb pustych samochodów czasami aż do południa. Cwane gawrony rozbijały orzechy o twarde podłoże, rzucając je z wysoka. Kiedy się nie udawało, zbierały je i próbowały do skutku.
* * *
„Poczuj chłodny świt, wszystko przejdzie ci…”.
* * *
Co było w tym mieście najlepsze? Nagrobek Mniszchów w Świętej Trójcy – jasne. Ale rzeźby Redlera na pałacu i oranżerii! To kamienna książka. Piękna i głęboka, taka, co nigdy się nie znudzi. To cud, że ocalały.
* * *
To wszystko jest niby rzeczywiste, normalne, dotykalne, a – z drugiej strony – zupełnie nierealne, dziwne, nieprawdziwe. Jak jakiś film.
Pierwszy „Matrix” zrobił mi ciary na plecach. Zasiał ziarno nieufności. To tak jak tuż po obejrzeniu „Szczęk”, kiedy nawet do wanny wchodziło się z lekkim niepokojem. A przejście po ciemnym korytarzu po seansie „Szóstego zmysłu” to też nie przelewki.
* * *
A jesienią i zimą jednak najlepiej sprawdzał się koniaczek.
CDN…
zdj.: Tomasz Młynarczyk